czwartek, 25 lipca 2013

La vida es un viaje

Hm, ciekawe o co chodzi... włączę google translate... wykrywa język... (po meksykańsku na pewno napisała) i... jest! Mam to. Uuu, sentymentalnie zapachniało. Pewnie gdzieś jadą...

Nigdzie nie jedziemy - przeprowadzamy się kilka przecznic dalej :-P Słowa przypomniała mi Natalia Oreiro, której fanką byłam chyba jeszcze zanim wyszła za Iwo (Iwa? Analogicznie do Kołłątaja powiedziałabym Iwona ;-)) w Zbuntowanym aniele. Nie przestałam twierdzić, że telenowele brazylijskie, peruwiańskie czy argentyńskie (nikt tego nigdy nie rozróżniał) miały w sobie to, czego nie mają: Klan, Barwy szczęścia ani Złotopolscy, a mianowicie przystojnego aktora grającego główne skrzypce! Jestem przekonana, że działa to też w drugą stronę, z tym, że chłopcy mają trudniej. Widział ktoś zapatrzonego w telewizor siedemnastolatka, wodzącego wzrokiem za Milagros? Ja nie widziałam, ale gdybym już przeszła mutację, to bym się z tym nie kryła. Że wstyd? Wstyd, to jest nasadzić na pupę za ciasne spodnie i udawać Goka... PS czy Gok Wan podróżuje tramwajami? Wczoraj widziałam Go w 17 ;-)


Iwo Di Carlo Miranda Rapallo i Milagros Esposito Di Carlo de MIranda

Jedynym słabym punktem tego serialu było to, że jego emisja częściowo pokrywała się z Wiadomościami, a wówczas dwa telewizory w domu oznaczały niebagatelny luksus. Nie zaliczaliśmy się do bogaczy ;) Hm, nadal mamy tylko1 telewizor...

Podobno odcinek serialu trwał 60 minut... Taa, jasne - chyba na biegunie. U mnie to leciało szybciej niż Concorde. Zbuntowanego anioła już nie ma. Concorde'a już nie ma. Życie jest okrutne. Czy ktoś jeszcze jest uczulony na masło orzechowe?? :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Ty nie będziesz się nudzić przez 30 sekund, a ja będę miała motywację, aby dalej pisać :)