środa, 18 września 2013

XXXVI SŚKOiW i latający cyrk

Weekend spędziliśmy w Skierniewicach, gdzie załapaliśmy się na Święto Kwiatów Owoców i Warzyw (tata Jędrka przywołuje w tym miejscu alternatywną nazwę: Święto Kwiatów, Owoców i Robali). Jest to taki wyjątkowo duży festyn, na którym wszyscy biegają z wielkimi donicami krzewów i smagają tymi gałęźmi po oczach tych, którzy starają się kupić 10 kaktusów w rewelacyjnej cenie 10 złotych lub udają, że kupią słój miodu, o ile pani pozwoli im spróbować jeszcze 4 gatunków... Konkurencja wśród przedstawicieli pasiek jest jednak na tyle duża, że można przebierać do woli, w konsekwencji czego stosunek degustatorów do klientów wynosi 20:1 Ponieważ trzymamy dietę, nie próbowaliśmy za dużo, za to nabyliśmy 3 słoiki miodów, z czego smaczniejszy jest ten z cynamonem. Smakuje jak lody cynamonowe od Grycana...

Tłum zarówno w sobotę jak i w niedzielę był niesamowity, ale udało nam się kupić też 2 zapachy do szafy (na które polowaliśmy), kawałek sera korycińskiego (jest całkiem niezły) i nóż do wycinania sprężynek z warzyw.

Atrakcją wieczoru miał być zespół Weekend, ale chyba nie stanął na wysokości zadania... Po trzeciej piosence Ona tańczy dla mnie zwolniliśmy kawałek bruku.



Na miejscu spotkaliśmy Wojtka i jego ziomków z taekwondo, po czym skierowaliśmy kroki w stronę wesołego miasteczka. Na tym polu także nie zabrakło konkurencji - lunaparki były 2 i wyglądały bardzo podobnie. Mąż czule pożegnał mnie przed zajęciem miejsca w karuzeli EXTREME...
więcej nie pamiętam :D



Przez większą część czasu usiłowałam przypomnieć sobie, ile trwa cykl, w który wprawiona została ta machina, sprawdzałam, czy obręcz na pewno dobrze się trzyma i wyobrażałam sobie na ile kawałków rozpada się i jak daleko leci człowiek, który z tego wypada. Oczywiście to wszystko po omacku. Kiedy już żegnałam się ze światem i pocieszałam się w duchu, że na pewno między fotelem a ziemią bezboleśnie traci się przytomność, karuzela zaczęła zwalniać... Nie polecam zabawy tym, którym na widok wirującej huśtawki robi się słabo, ale ci, którzy śliwki popijają mlekiem - już mogą. Ja należę do tych drugich <mistrz> i z perspektywy czasu tak sobie myślę, że trzeba było iść także na to:


Wczoraj za to bawiliśmy na kolacji u Michela Morana, który od wejścia stwierdził, że spotkanie będzie jak najbardziej nieformalne. Trochę nadziwował się nad imieniem Jędrzej, ale okazało się, że ma już za sobą małą "gafę" związaną z urodzinami małego Jędrka. Skosztowałam kilku niepospolitych dań, m.in. tatara z kaczki, który był szczególnie interesujący, a dostać go można właśnie w Bistro De Paris Michel Moran.
Przy tym ciekawy wystrój, wielkie lustro... (którego nam brakuje w mieszkaniu :P)

A dziś mija miesiąc od naszego ślubu. Jak szybko :) Zaraz po ślubie uległam przepoczwarzeniu zyskując nowy przydomek: na razie jednak pozostawię go jako przydomek prywatny (pochodne od Żona, żonka, żoneczka...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Ty nie będziesz się nudzić przez 30 sekund, a ja będę miała motywację, aby dalej pisać :)