piątek, 22 listopada 2013

Puk puk, jestem tu :)


Gdyby ktoś  zastanawiał się, gdzie ostatnio podziała się moja kreatywność i aktywność na blogu to powiem tak: kreatywność kończy się tam, gdzie zaczyna się 9. godzina obcowania z komputerem, czyli w domu.

Na początek wrażenia z nowego miejsca pracy, bo przypuszczam, że o to głównie chodzi… A więc: jest szaleństwo! Darmowa kawa w kuchni! Robert mówi, że niezbyt, a moim zdaniem całkiem spoko. Zważając na to, że przestałam pić kawę do śniadania w domu – to naprawdę niezły deal. Owszem, zaczęłam się suplementować magnezem, ale kto powiedział, że suplementy są be? Poza tym to mam jak w domu, bo też na 5. piętrze, i podobnie jak w domu mam tu swój koc, który jak się okazało – przydaje się. A tak się śmiały jak go pakowałam… przydał się, kiedy kaloryfery wysiadły. Przypuszczam, że to była taka próba wytrzymałościowa dla nowych. Nie żebym była Macierewiczem, ale jakoś koleżanka obok posiadała elektryczny piecyk na stanie. Wniosek? Były gotowe na chłody… ja za to mam swój koc ;) 

W łazience na wyposażeniu są nawet kremy do rąk. Dodatkowo ciągle podkręcam grzejnik – tak, to JA nas dogrzewam, ale inaczej wszędzie jest zimno. Poza tym chcę swojego Outlooka, do którego byłam przyzwyczajona L inaczej pieklę się, kiedy nie mogę znaleźć maila. Moja dzisiejsza korespondencja wyglądała mniej więcej w ten sposób:

Ja: Marta, gdzie ja mam to hasło do gT??

Marta: powinnaś dostać w mailu 19 listopada od ‘Jane Doe’

Konkretna data to już konkretna podpowiedź, tym tropem znajduję właściwego maila. Chcąc odpisać Marcie wciskam „odpowiedz” (logic), i wysyłam coś w stylu – a właściwie konkretnie w ten sposób:

Ja: Ta poczta to jeden wielki wór. Nic nie mogę znaleźć! A dostęp do GA?! (tak tak, dokładnie, z wykrzyknikami)

Po czym odstaję odpowiedź… Od ‘Jane Doe’:

‘Jane Doe’: Tak, powinnaś dostać powiadomienie na adres: „******”

O Bożeno, nie tu poszło!

I tak oto w pierwszym kontakcie z trafikiem musiałam wytłumaczyć, że faktycznie ten program pocztowy jednak wciąż nie został przeze mnie okiełznany ;) i wyraziłam czynny żal. Żeby upewnić się, kto mnie ew. może próbować przyblokować przy windzie, czy też wyrzucić skórkę od banana pod nogi (serio, to popularny żart biurowy!), zajrzałam do intranetu i się uspokoiłam. Jakaś uśmiechnięta buźka. Jednak mimo wszystko wstrzymam się jeszcze z upublicznieniem własnego foto ;)

Co jeszcze, hm… dzisiaj pracowałam do późna, tzn. dłużej niż 13:30. W ogóle nie wiedziałam, że o tak pogańskiej porze w piątki można pracować i obserwować, jak za oknem się ściemnia. Na dole działa za to kafeteria, a w niej funkcjonująca mikrofala. No właśnie, czy Wasza mikrofala działa? W ogóle ktoś ją w czas spakował? :D

Wchodzę na forum "Związki i rodzina" odkąd sobie uświadomiłam, że nie mam problemów w związku a tam jak zwykle zdrady zdrady i jeszcze raz zazdrość. Ktoś pisze, że ponad połowa Polaków zdradza, no więc skoro ja mam czyste sumienie, to... Jędrek?! Jędrek odpowiada, że On nie. No to ja już nie wiem ? :P Leżę wygodnie, stukam w klawiaturę i dla zebrania myśli odwracam głowę w stronę telewizora, a na ekranie wiszące do góry nogami zakrwawione zwłoki (!) Jędrek (z miną przedszkolaka, który coś przeskrobał): Kochanie, nie patrz. Predator...

3 dni temu upiekłam ciastka. Z płatkami owsianymi, takie w stylu Pauliny - no sugar, no taste. No i mam co jeść przez tydzień, bo dla mojego Męża to za mało słodkie. Jeszcze gdybym nazwała to pizzą albo chińczykiem, może by przeszło, ale tak to nie, na szczęście dziewczynom w pracy smakują. Monika podpowiada, że to dobry temat na pierwszą małżeńską kłótnię, a Aneta poleca zachomikować ten argument w razie czego. Wczoraj za to nabyłam niebieski barwnik do ciasta i będę nas podtruwać chemią spożywczą. Musimy wyrównać bilans kuchnia – łazienka. W łazience podtruwa nas odświeżacz, sekunduję mu, kiedy się wreszcie skończy, ale drań żywotny jest wyjątkowo.

W środę miałam okazję uczestniczyć w ciekawych, kameralnych warsztatach dla dziennikarzy i blogerów w tajskiej restauracji Papaya, (chociaż jeszcze nie z racji bloga ;;) Nieskromnie powiem, że zrobiłam najlepszą zupę Tom Khaa Kai, a kucharz-Taj zadedykował mi ryżowe serce:





Ach no i mamy weekend i możemy wybyć z aglomeracji! :D

2 komentarze:

  1. Beata,fajnie się Ciebie czyta.Jak odpale wreszcie stacjonarnego kompa ,skonczeremont w chałupie,obiecuję sobie wnikliwy kontakt z Twoim blogiem.Masz "lekkie"pióro,poczucie humoru,dystans.Taki mix lubię najbardziej 👌

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zapraszam :) Remontu i tak nie smonczysz, to temat-rzeka :P

      Usuń

Proszę zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Ty nie będziesz się nudzić przez 30 sekund, a ja będę miała motywację, aby dalej pisać :)