Na czym to ja skończyłam? No tak - nie mogłam doczekać się kolacji. Okazało się, że mój ukochany, cudowny i absolutnie wyjątkowy mąż (!) zrobił... SUSHI :D I trzeba przyznać, że całkiem nieźle Mu to wyszło. Kiedyś, dawno dawno temu robiliśmy już sushi, ale wtedy przesadziliśmy z dodatkami, a co za dużo, to i świnia nie chce. Sobotnie było pychotne!
Jak już wspominałam, nauczyłam się robić parzone pączki - żadna filozofia, ale efekt wart zachodu, zwłaszcza, że wcale z tym zachodu za wiele nie ma. Na warsztatach wyciskałam takie kształty przypominające, hm... powiedzmy, że muszle ślimaka (aby było politycznie poprawnie).
Fot. M. Zaczek
Nie róbcie tego w domu! Kupcie sobie fabryczne pączki, a co. Słyszałam, że kolejki do cukierni wcale nie będą w tym roku długie ;o)
Ojeje, jakie to sushi fajne wyszło Twoje mężowi :D Nigdy nie jadłam, skosztowałam :) A pączki też rewelacja :D
OdpowiedzUsuńSzczerze polecam - spróbuj zrobić i daj znać jak wyszło :) My na pewno będziemy próbować dalej, mam ochotę zrobić pieczone - z pieczoną maślaną i łososiem, a potem krewetkę w tempurze.
UsuńCo do pączków - wkrótce będzie przepis na nie, bo mnie męczą, żeby smażyć :P