poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Jemaa El Fna - Plac Umarłych w dzień, a co w nocy?

No więc jesteśmy z powrotem. Nie ukradli nam ani aparatu, ani telefonów, ani paszportów, ani nas. Z placu Jemaa El Fna powróciliśmy cali, chociaż z zapowiedzi Ibrahima wynikało, że chyba wrócimy nadzy. Dlaczego? Zatem od początku.

Na wstępie pozwolę sobie jeszcze obalić teorię Anety i Marty, które założyły, że urlop spędzaliśmy w szałasie w Kampinosie. Jest to nieprawda. Bałabym się żmij, komarów i jaszczurek - szałas odpada.Tym razem ułańska fantazja zaprowadziła nas trochę dalej i wylądowaliśmy w Maroku. Jeśli ktoś ma ochotę odpocząć od warszawskiego zgiełku to... nie polecam, ale jeśli brakuje Wam wrażeń lub jesteście zwyczajnie ciekawi, jak wygląda spacer po mieście, w którym co chwilę ktoś proponuje Ci haszysz, małpę albo jaszczurkę, to jak najbardziej zapraszam.




Aha - większość wspólnych zdjęć to tzw. zdjęcia z ręki. Powierzenie komuś aparatu na ulicy w większości przypadków (podobno) kończy się nieudanym sprintem za lokalsem ;o) Widziałam, że szybko biegają. Nie sprawdzaliśmy, czy ciężar aparatu zmienia ich osiągi.

Do Marakeszu wybraliśmy się pod opieką Ibrahima - Marokańczyka, którego ofertę znalazłam jeszcze przed wylotem. Umówiliśmy się, że odezwiemy się, kiedy będziemy na miejscu, czyli w Agadirze. Stamtąd mieliśmy zaplanować dwudniową wycieczkę do Marakeszu i Essaouiry. Z Ibrahimem spotkaliśmy się w jednej z kawiarni przy plaży, gdzie przy marokańskiej whiskey, czyli słodkiej miętowej herbatce omawialiśmy szczegóły wyjazdu. Już następnego dnia o 7:00 rano wyruszyliśmy w stronę słonecznego Marakeszu. Wielu rzeczy pakować nie musieliśmy - na poniedziałek i wtorek zapowiedziano... 47 stopni. W cieniu.

Zdjęciową relację z portowego miasteczka As-Suwajra zostawiam na kolejne dni, dzisiaj pokażę Wam trochę Marakeszu, a dokładnie samą esencję esencji, czyli plac Jemaa El Fna. Jeszcze do XIX wieku odbywały się tam targi niewolników i egzekucje skazańców, jednak ciekawie i strasznie bywa i dzisiaj. Dopiero po powrocie dowiedzieliśmy się, dlaczego na placu nie ma tresera skorpionów - przed miesiącem został ukąszony przez pająka i zmarł. Węże, które podobno miały mieć wycięte gruczoły jadowe chyba w rzeczywistości nie są nieszkodliwe, bo jeszcze w lutym kobra śmiertelnie ukąsiła jednego z zaklinaczy.

Pewnie gdybyśmy wiedzieli o tym wszystkim wcześniej, to... nie mielibyśmy zdjęć, które tu mamy ;o) ogólnie polecam daleko idącą ostrożność, jednak w tym przypadku, na własne szczęście - nie czytałam, co może mnie tam spotkać. Bo i cóż z tego, że się wyedukowałam, aby bezpardonowo nie robić zdjęć oraz dowiedziałam się, że na każdym kroku chcą cię wmanewrować we wręczenie napiwku, skoro tylko opuściłam terminal lotniska i bezwiednie dałam sobie wyjąć z ręki walizkę, którą uczynny pan popchnął na kółkach... 3 metry przed siebie, za co rzecz jasna zażądał napiwku. Biedniejsza o euro i bogatsza o doświadczenie, szykowałam się na... najlepsze ;)

Na początek panorama placu. Atmosfery tego miejsca nie da się opowiedzieć słowami, ani zobrazować zdjęciami, dlatego... będą też filmy, a co! :D Ale do tego zaraz dojdziemy. Musicie jednak wiedzieć, że aby zobaczyć dużo, dużo więcej, trzeba wejść w tłum. Większość zdjęć i filmów robiliśmy na legalu z tarasu jednej z kafejek, polecił nam to zresztą Ibrahim. Kiedy tylko wyciągaliśmy aparat w tłumie na dole, osoba, którą chcielibyśmy sfotografować (nawet udając, że fotografujemy siebie, a kuglarze są tylko przypadkowym tłem :-D) od razu krzyczała żądając niezłego okupu. No ale cóż, za darmo można jedynie dostać *** (łomot), więc nie ma się czemu dziwić.




Plac Jemaa El Fna, a raczej to, co się tam dzieje, zostały wpisane na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Wchodząc na plac miałam wrażenie, że kieruję się w sam środek tłumu, który czeka na koncert jakiegoś mega zespołu. Ludzi wszędzie było dużo, natomiast próżno było wypatrywać jednej gwiazdy - grupki ciekawych widzów otaczały kuglarzy, bajarzy, grajków czy wróżki. Po lewej stronie ktoś czymś rzucał, na wprost trąbił, za nim dzwonił sprzedawca wody, po prawej nawoływali do zjedzenia gotowanych na placu przysmaków, ktoś chwytał za rękę, ktoś chciał coś sprzedać, inny proponował wykonanie tatuażu albo zapozowanie do zdjęcia, a temu wszystkiemu towarzyszyła uliczna muzyka, docierająca z co najmniej kilkunastu miejsc, przez co dźwięki mieszały się z głosem tysięcy obecnych tam ludzi.

Co jest jednak największą moim zdaniem wartością - ten plac ożywa nocą wcale nie dlatego, że pojawiają się tam zaciekawieni i bogaci (lub nie) turyści. On żyje dlatego, że gromadzą się tam tysiące Marokańczyków, w dzień zajętych swoimi sprawami. "Nas" było mało, to oni tam królowali. Z zaciekawieniem słuchali bajarzy, wróżyli z kart, jedli, chodzili, krzyczeli. Ci najbiedniejsi, którzy o innych porach żebrzą pod murami, w nocy na pewno będą właśnie tutaj. A kiedy znajdziesz się między nimi zobaczysz, jak bardzo ich świat różni się od twojego. I na pewno stwierdzisz, że warto go poznać.


(Na zdjęciach: sprzedawca wody)

Załączenie filmów daje możliwość pokazania chociażby namiastki tego, jak brzmi Jemaa El Fna. Brakuje mi tylko jednego: nie czuć na nich zapachu Marakeszu, a musicie mi wierzyć, że zapach ma intensywny...



Rano Plac Apokalipsy pokazuje swoje łagodniejsze oblicze. Jest wówczas tak samo głośno, ale znikają kotły z baranimi tudzież kozimi głowami i ślimakami. Można jeszcze kupić świeżo wyciskany sok, który kosztuje 4 drh, za dnia poczujemy się tutaj też zdecydowanie bezpieczniej. Oczywiście pod warunkiem, że szerokim łukiem ominiemy rejony z wężami.

 

 

Poniżej muzycy gnawa, którzy uważają się za potomków niewolników. Pokazuję tych, którym głowy od kręcenia jeszcze trzymają się na swoim miejscu:




Jeśli przeszliście kursy asertywności i jesteście z siebie dumni, nie kierujcie się do Marakeszu, bo jeszcze zwątpicie w siłę nabytych umiejętności. Jędrek nie pytany o chęci dostał węża na szyję, mnie - mimo sześciokrotnej odmowy, szybkiego kroku i zdecydowanego tonu - na przedramieniu posadzono małpę. Skubana ważyła ze 12 kg, a jej właściciel nie rozumiał słowa "Nie!" ;)





Nie no chyba trochę przesadziłam - Jędruś wygląda na całkiem zadowolonego... ;) Nietęgą minę miał dopiero wtedy, kiedy zaklinacze krzyknęli sobie 300 drh. Nie za założenie węża, tylko za jego zabranie...



Mam nadzieję, że wszyscy się cieszą, że już wróciłam do pisania :D a jeśli tak, to zapraszam na kolejne posty, będzie Marakeszu ciąg dalszy i kilka innych ciekawostek.

لرؤية

3 komentarze:

  1. Świetny opis, który dokłanie odzwierciedla pobyt na placu Jamaa El Fna. Piękne zdjęcia. Polecam wszystkim odwiedzić Maroko i przede wszystkim Marrakech. Pozdrawiam sympatycznych uczestników wycieczki :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam, widziałam -potwierdzam :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Również byłam z Ibrahimem i polecam !!!!

    OdpowiedzUsuń

Proszę zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Ty nie będziesz się nudzić przez 30 sekund, a ja będę miała motywację, aby dalej pisać :)