środa, 13 sierpnia 2014

Krótka bajka o Sandomierzu i okolicach

Akcja bajki toczy się w XXI-wiecznym (dwudziestopierwszowiecznym? ;)) Sandomierzu. Dobrze urodzona panienka (która już nie jest panną) i przystojny (dawno już ożeniony) kawaler miło spędzali czas w podmiejskiej winnicy. Hasali między winoroślami, oglądali dorodne kiście owoców i rozkoszowali się urokami wolnego weekendu. Były to bowiem czasy, w których pracowało się 5 dni w tygodniu tylko po to, by przez kolejne 2 dni (tak, tylko 2 dni!) odpoczywać. Pewnej soboty postanowili popływać "Wielkim Łabędziem", jakich wiele cumowało wówczas na Zalewie Wiślanym:




Dzień dopiero budził się leniwie, chociaż promienie letniego Słońca wyraźnie dawały o sobie znać. W tych trudnych, zacofanych jeszcze czasach, przejęcie sterów nad wspomnianym ptakiem potocznie zwanym "rowerkiem wodnym" (O, jakie to śmieszne! - krzyknęła panienka :D) nie było dla turystów łatwe. Dobrze urodzona panienka i przystojny kawaler (nie wchodząc już w szczegóły) aby kupić bilety musieli pokonać 300 metrów od pomostu do ośrodka. Powszechnie obowiązującą walutą był wówczas polski złoty (PLN), jednak w różnych regionach kraju rozmaite obowiązywały nominały (Ach, jaki rym! - krzyknął tym razem kawaler :D). I tak w ośrodku spotkali pewną staruchę. Była to szwagierka teścia kuzynki Złego Wróża, która w dzieciństwie, z pobliskiej Szkoły Dobrych Manier odpadła jeszcze pierwszego dnia.

Starucha wypowiedziała też kilka zaklęć pod tytułem nie wydam, trzeba iść rozmienić oraz tak to nie ma, a ponieważ w promieniu 1,5 kilometra nie znajdował się żaden punkt rozmiany nominałów, zasmucona panienka i zafrasowany kawaler odeszli z niczym. Wielkie Łabędzie musiały poczekać. Rzucę im okruszki chleba na pocieszenie - zaproponowała zatroskana panienka. Nie wygłupiaj się, bułka przyda się do grilla! - niemądrą panienkę szybko sprowadził na ziemię kawaler.

Na zalew powrócili jednak kolejnego dnia:


Innego razu, zachciało im się podejrzeć, jak to drzewiej mieszkano w polskich zamkach. Zaprzęgli więc kilkadziesiąt rumaków mechanicznych i wyruszyli do Baranowa Sandomierskiego. Tam jednak musieliby czekać niespełna godzinę, by załapać się na zwiedzanie. Pospiesznie obeszli więc imponujący budynek dookoła, przespacerowali się po ogrodzie:




i ruszyli do Ćmielowa, gdzie mieli nadzieję podpatrzeć, jak powstaje słynna porcelana. Znowu nie mieli szczęścia - tam także na otwarcie musieliby poczekać. Całkiem sprawnie poszło im jednak z Krzemionkami Opatowskimi, gdzie znajduje się muzeum archeologiczne:




Wieczorem, pokonując góry, doliny i drogi ekspresowe wrócili do Warszawy, która w owym czasie była stolicą Polski i żyli tak długo i szczęśliwie bo wiedzieli, że lada dzień wyjadą na urlop...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Ty nie będziesz się nudzić przez 30 sekund, a ja będę miała motywację, aby dalej pisać :)