czwartek, 31 lipca 2014

Termy Embros na Kos, czyli naturalne gorące źródła

A dokładniej - kolejny śmierdzący post. Kąpiel w termach nie przypomina może sceny z American Beauty, w której Menę Suvari otaczają płatki róż, bo mimo urzekającego widoku drogi mlecznej po prostu trochę podśmierduje... Leżąc na plecach czuć jednak przyjemnie łaskoczące bąbelki (leżąc na brzuchu bąbelki smyrają brzuch), a Jędrek podaje szampana...

(żartowałam, aż tak to nie ma, chociaż ludzi romantycznie pijących piwo widziałam ;o))

Pomysł gorących kąpieli przy tak wysokiej temperaturze powietrza może wydawać się szaleństwem, jednak doświadczenie jest naprawdę warte wybrania się tam chociaż raz. Tuż przy "wypływie" woda wręcz parzy, jednak im dalej od źródeł, tym bardziej miesza się ona ze świeżą dostawą wody z morza, które wdziera się do ciepłej zatoczki przez nieszczelności skalnej ściany.

Prawdopodobnie, kiedy Słońce jest w zenicie, ciepła kąpiel nie jest zbyt fascynująca - my jeździliśmy tam przed zmierzchem, a wracaliśmy, kiedy niebo było już obficie rozgwieżdżone. Dojście do term zasilanych przez wulkaniczne źródła z parkingu zajmuje około 10 - 15 minut. W drodze powrotnej przydaje się latarka, bo zbocza bynajmniej nie są ogrodzone. Kąpiel pod gwiazdami ma wartość bezcenną, w dodatku jest zupełnie darmowa :)




środa, 30 lipca 2014

Miasto Kos - stolica wyspy Hipokratesa

Jeśli nie interesują Was stare, naprawdę stare kamienie, tablice czy powywracane kolumny - nie warto czytać dalej. Dzisiaj chciałabym pokazać kilka ciekawych punktów na planie miasta Kos. Ciekawych z historycznego punktu widzenia. Poza tym oczywiście mamy upały, co widać po naszych umęczonych twarzach. Wierzcie na słowo, że na zdjęciach i tak to wszystko wygląda o wiele łagodniej ;o) Moim pragnieniem nie jest jednak zniechęcenie kogokolwiek do podróży na Kos, dlatego relacja jest po prostu... słoneczna :D

Stolicą wyspy Kos jest Kos. Warto zobaczyć tu:
  • ruiny starożytnego miasta, 
  • pozostałości zamku, 
  • amfiteatr (który w dalszym ciągu jest wykorzystywany),
  • platan Hipokratesa (którego najprawdopodobniej wcale nie zasadził Hipokrates, ale nie wchodźmy w szczegóły ;))

Ruiny miasta:





Pozostałości zamku w Kos:




Jędrek: To gdzie teraz idziemy?
Kubi: Idziemy zobaczyć Odeon.
Jędrek: No dobra. A co to jest Odeon?
Kubi: Jędrzej, już pytałeś. Amfiteatr.
Jędrek: Aha.

Za 10 minut Jędrek zadaje to samo pytanie. Zanim dotarliśmy na miejsce, spytał jeszcze ze dwa razy ;o)

Odeon:



Za Jędrkiem Platan Hipokratesa:



(a na pierwszym planie milusi buziak Jędrusia).

cdn.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Nisyros - siarkowy zapach wulkanu

Wróciliśmy :) Odpowiedź na wszystkie poniższe pytania jest pozytywna!

1. Tak, opaliliśmy się jak jasna ciemna cholera!
2. Tak, byłam w kokpicie Airbusa A320!
3. Tak, pilotowałam nasz lot! (tyle, że z ziemi ;o))
4. Czy widzieliśmy więcej, niż spodziewaliśmy się zobaczyć? No jasne, że tak!
5. Czy spakowałam więcej rzeczy, niż było mi potrzebne? No pewnie, standard!
6. Czy o czymś zapomniałam? O zdjęciach? No to już się poprawiam ;o)

Jeszcze słowo na poniedziałek do Jasia: bez magnesu-księżniczki, którą nam podkradłeś z lodówki się obejdziemy, ale czy masz jakieś mądrzejsze zastosowanie dla pokrywki od pojemnika na szczoteczki do zębów? Jeśli nie - oddaj ją złodziejaszku :-P

W mieszkaniu miła niespodzianka - czysto i w ogóle. 3 kuleczki pomidorków są już dobrze czerwone. Systemu automatycznego nawadniania wprawdzie nie ma, ale rośliny przeżyły.

Odkryłam, że płynie we mnie krew południowca. Nie żebym jakoś wybitnie znosiła upały, ale sjesta mi się podoba...  Wracam jednak do początku, czyli do startu. Bo właściwie dlaczego "pilotowałam" nasz samolot? Wcale mi się nie przyśniło, ani nie zaszumiało wino. Kiedy znaleźliśmy się w powietrzu, odezwał się do nas pierwszy oficer... Marek, pod okiem którego kiedyś pilotowałam Cessnę 182. Jeden z lotów jaki wtedy odbyłam do Gliwic trwał ponad 2 godziny, a ręce napięte od trzymania wolantu bolały mnie jeszcze następnego dnia. Na Kos lecieliśmy tyle samo, ale nie wiem, czy trzymając stery A320 z kompletem pasażerów na pokładzie, mogłabym jeszcze bezboleśnie zwiedzać wyspę ;o) Dlatego też, drodzy pasażerowie lotu WAW-KGS, dolecieliście bezpiecznie. Oszczędziłam Państwu wrażeń (Jędruś, no to już się wyjaśniło, komu bili brawa po wylądowaniu - oczywiście mi! ;o))




Relacji fotograficznej z urlopu nie zacznę jednak od lazurowych widoków, ale od ziejącej smrodem zgniłych jaj kaldery wulkanu Stefanos. Z miejsca uprzedzam, że zdjęcia nie oddają w pełni wrażeń, jakich doświadczyliśmy na dole. Owszem - było równie gorąco jak na Kos. Było też śmierdząco, czego na fotografiach nie widać.

Na Nisyros nie ma lotniska, więc nie dotrzecie tam bezpośrednio samolotem. Rejs statkiem z Kardameny na Kos na wyspę Nisyros trwa jednak tylko 50 minut, a jak wam się poszczęści, to może podróż się zwróci. Mi się udało - podczas drzemki wpadło mi do kapelusza parę drobniaków ;o)

PS Wera dzięki za kapelusz, jednak się przydał!




Średnica krateru aktywnego wulkanu (jak doczytałam, ostatnia erupcja na Nisyros miała miejsce w 1887 roku) wynosi 300 metrów, a Stefanos to jeden z najlepiej zachowanych hydrotermalnych kraterów na świecie. Na dole słychać syk spod powierzchni, co daje dziwne uczucie zbliżającego się wybuchu, a w wielu miejscach z otworów wydobywa się gorąca para wodna.

Krater widoczny z góry:




to znaczy na pierwszym, ważniejszym planie Jędrzej, a krater za Nim ;-)



Prawda, że na zdjęciu szału nie robi? Za to robi na żywo!

Kuba wydłubuje malachit i obdziela siarką:



Na Nisyros odwiedziliśmy też wioskę Nikia, którą podobno zamieszkuje jedynie 48 mieszkańców.



Ponadto na całej wyspie mają:

  • 2 taksówki
  • 13 autobusów
  • zerową przestępczość.

A to już pocztówki z Mandraki, gdzie znajduje się port:



Przytoczę przy okazji dowcip opowiedziany przez Kubę. Czy jest śmieszny - oceńcie sami. Mnie rozśmieszył, ale czy to przez uderzające do głowy piekielne upały, czy też faktycznie humor jest wysublimowany - nie wiem. Bo czy wiecie, jak oderwać ośmiornicę od stołu? Cytuję z pamięci.

Kupił sobie facet ośmiornicę, zwierzę o ośmiu ramionach. W sklepie mu jednak przykazano, aby nie kładł jej na stole. Do zakupu dołączono także karteczkę z numerem telefonu, pod który należy się zgłosić, kiedy jednak ośmiornica znajdzie się na stole.
Wrócił więc gość do domu i co zrobił? No jasne - nie myśląc wiele położył głowonoga na stole. Ośmiornica czym prędzej przywarła wszystkimi ośmioma mackami do blatu i za nic nie chce się odkleić. Facet nie wie co robić. Panikuje, poci się i łapie za głowę (swoimi dwoma mackami). Jak ją odkleić? Dzwoni po rodzinie, ale nikt nie jest w stanie mu pomóc. 
I wreszcie przypomniał sobie, że w razie czego, w razie gdyby zapomniał, może zadzwonić pod podany na kartce numer. Dzwoni, przyjeżdża wezwana ekipa i główny brygadzista wyjmuje z kieszeni młotek. Uderza nim ośmiornicę w łeb, ta chwyta się wszystkimi mackami za głowę odrywając je jednocześnie od stołu i mówi "Auć"...




Na dzisiaj to już wszystko, ale to tylko jeden dzień - wyspa Nisyros. Zdjęć mamy całe mnóstwo, więc w kolejnych dniach można spodziewać się nowych fotorelacji, na które już dzisiaj zapraszam.

Kαληνύχτα! - co po grecku znaczy dobranoc.