piątek, 22 maja 2015

Pierwsze zdjęcia z placu boju

Do tej pory naszą skarbonkę widzieliśmy tylko my. Ale już za chwilę - niebywała okazja, by nas odwiedzić... na razie wirtualnie. Nie przejmujcie się tym, że jeszcze nie ma na czym usiąść. Do niedawna nie było o co się oprzeć. Zresztą nawet prezydent podczas debaty stoi, nie siedzi. Czujcie się więc wyróżnieni, że w ogóle jesteście zaproszeni.

Tymczasem stopniując napięcie pozwolicie, że jeszcze na chwilkę zatrzymam się przy rybach. Ale co zrobić? Taki mam jakiś rybny tydzień... chyba chcą, żebym zawyżyła spożycie ryb w Polsce, bo za duże nie jest. We wtorek filetowałam ryby, w środę uczyłam się, które mogą wyginąć, a wczoraj przyszła do mnie paczka-niespodzianka z Borów Tucholskich. Wysłana przez DobreRyby.pl, całe szczęście dobrze zmrożona, dzięki czemu zapachów dodatkowych nie emituje. Gabarytowo całkiem duża, a stoper dowodzi, że faktycznie nie upłynęły jeszcze 24 godziny od złowienia tychże pięknych okazów. Aż musiałam im zorganizować przejażdżkę w cywilizowanych warunkach! Bo nawet jeśli człowiek mieszka na tyle blisko pracy, żeby piechotą do niej chodzić, to bez samochodu ani rusz. No ani rusz!

W drodze zahaczyłam jeszcze o sklep, żeby je czymś wypchać (je - ryby). Szukałam tymianku tudzież kolendry. Tymianku Jędrek nie chciał, zaś kolendra wyglądała jakby już zdążyła sprzedać swoje wnuki i dlatego wybór padł na pietruszkę. W domu okazało się, że nie bardzo jest jak je czymkolwiek napychać, bo to filety (ten popularny u nas gatunek ryby), za to przyprawy już oczywiście spakowaliśmy do pudeł, zostały sól i pieprz, z czego pieprzu co kot nadrapał (bo akurat lekarstw ci u nas dostatek). Do tego nacierając ryby solą skaleczyłam się solą i znikąd pomocy, bo Jędrek mówi, że sól na skaleczenie lepsza niż spirytus.

Upiekliśmy 3 sztuki, resztę na razie zamroziłam. Tylko nie wiemy co jedliśmy... Na 50% był to duży pstrąg. Na drugie pięćdziesiąt: jesiotr.




A teraz obiecany wirtualny "parapet": nas tam na razie nie ma, wejdziemy za ponad miesiąc (moim zdaniem), a zdaniem ekipy hydraulika i pionu wylewek - jakże szumnie ich określiłam - za niecały miesiąc. Jeszcze jakiś czas temu chatka na kurzej nóżce prezentowała się tak:






ale z czasem nabiera kształtów:




 Słowem wstępu - na dzisiaj tylko tyle i aż tak mało. Jak mi się przypomni, to zabiorę jutro aparat i zrobię więcej (mam nadzieję zobaczyć wiszący grzejnik :)). Jak mi się przypomni zbyt późno, to też lipa, bo nie zdążę go podładować.

Dopięłam także swego jeśli chodzi o meble kuchenne - a nie mówiłam, żeby milczeć i przeczekać? Będą takie jak chcemy i wcale nie tak drogo. Jutro będziemy już wiedzieć co i jak. Zobaczymy też płytki do łazienki, które wypatrzyłam na jakiejś ekspozycji w TTW Home i których nigdzie więcej nie dało się już obejrzeć. Obecnie nie ma ich nawet w TTW Home, bo zmienili ekspozycję. Czyżbym tylko ja je chciała? Tak czy inaczej jest jakieś stoisko w Wolicy koło Janek, gdzie zamierzamy się udać.

W środę oddaliśmy 1 komplet kluczy do kawalerki i właśnie przekonujemy się o tym, jak ciężko bez niego funkcjonować. Wczoraj zabrał je Jędrek, bo ja miałam wrócić później, ale po małych zawirowaniach z lekarzem okazało się, że muszę przez godzinę błąkać się bez celu po galerii handlowej. W dodatku po 16:00 robi się tam taki tłum, że szok. Galerianki już dawno poszły do domów, przyszedł lud pracy. Przyszedł i chodził od sklepu do sklepu, no dramat jakiś. A podobno ludziom brakuje do pierwszego. Zaszyłam się czym prędzej w saturnie i brylowałam między pralką a piekarnikiem.

Ale wracając jeszcze do kluczy: no więc w środę odwiedzili nas właściciele. Nie widzieliśmy się niespełna 2 lata, a w ogóle to widzieliśmy się po raz drugi, więc trochę się zdziwiłam tym, jak wyglądają. Zapamiętałam ich zgoła inaczej, aczkolwiek byliśmy parę dni przed ślubem, więc mogłam mieć te słynne "klapki na oczach". Strasznie mili. Nie wiem po co reperowaliśmy tę ścianę, w dodatku nikt nawet nie myślał oglądać poszczególnych sprzętów. A pralka działa? Działa. Aż w ułamku sekundy pomyślałam, że żal opuszczać to mieszkanie. Ale to był tylko ułamek :) A kiedy pani Grażyna spytała, dokąd się wyprowadzamy okazało się, że będziemy prawie sąsiadami... Mazowsze jest jednak małe. Doskonale nas rozumieją - sami przed laty uciekli z Warszawy.

W ubiegłym tygodniu marudziłam, że w sobotę nie pośpię, bo gonimy na 8:00 spotkać się z grzejnikami. To znaczy z hydraulikiem. Teraz znowu marudzę, bo musieliśmy przesunąć spotkanie w meblach na wcześniejszą porę, więc się znowu nie wyśpię. A jeszcze nie tak dawno słyszałam, że notoryczne niedosypianie jest tragiczne w skutkach, więc jak tak dalej pójdzie to na starość będę... stara. Pytanie tylko, czy jeśli będę spała dwa razy dłużej w niedzielę, to uzupełnię deficyt snu? Cóż, nauka nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania.

2 komentarze:

  1. Cześć,
    ale fajnie macie z tą skarbonką... :) U mnie to na razie nawet nie w sferze marzeń pozostaje :)

    A te ryby to tak serio wysyłają w taki sposób?? Fajnie! Jest drożej?
    Pozdrawiam,
    margolka

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej hej z tego co deklarują to tak - powinnas dostac w czasie 24 godzin od zlowienia. Do mnie przyszły w styropianowym pudle wysadzanym workami z lodem, który się nie rozpuścil po kolejnych 7 godzinach zanim wróciłam z rzeczonym transportem. Ja dostałam w prezencie, ale jeśli chodzi o cenę to zależy jak na to patrzeć - trochę drożej niż w markecie ale pewnie taniej niż na łowiska, a w końcu jest świeża. Ale dość o rybach bo mi już wychodzą uchem ♋

    OdpowiedzUsuń

Proszę zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Ty nie będziesz się nudzić przez 30 sekund, a ja będę miała motywację, aby dalej pisać :)