piątek, 27 lutego 2015

3 rzeczy, które mnie zwiodły w Paryżu...

Po pierwsze: odległości


Planując ogólny zarys planu spacerów po Paryżu naiwnie sądziłam, że będziemy dużo chodzić pieszo. Nie dlatego, że euroski przeznaczone na wyjazd wydałam na ciuchy, nie! Po prostu na planie miasta to wszystko wygląda tak niepozornie, że skoro 3 razy palcem po mapie udało mi się przejechać z Notre Dame pod Wieżę Eiffla w zawrotnym tempie 2 sekund, to czemu nie mielibyśmy pokonać tej drogi raz, w kilkanaście minut? No właśnie: dlatego szliśmy do niej ponad 2 godziny, co jakiś czas gubiąc ją za kolejnym rzędem kamienic. Niech nikogo nie zwiedzie podobny obrazek:




Po drugie: makaroniki


Wypatrzyłam z daleka cudną wystawę kolorowych makaroników. Ustawiłam aparat na właściwy tryb, drepcę w kierunku sklepu wpatrzona w ekran, dochodzę do celu i: zonk. Z bliska okazało się, że to warzywniak. Pomidorki, mandarynki i inne takie. Oczywiście Jędrek miał ubaw. Kiedy to komuś opowiadam na żywo, ma w zanadrzu jeszcze kilka podobnych sytuacji i z lubością je wtedy roztacza. Więc dobrze, że teraz nie może mnie tu ośmieszyć :P

Z braku zdjęcia mandarynek wrzucam makaroniki:




Po trzecie: Jędrek




Zaciągnął na most zakochanych (Pont des Arts) i ucałował. Ale wybaczam to zwiedzenie ;)




Niestety most obwieszony kłódkami w całości został przykryty szpecącymi płytami, które "zdobi" graffiti.

środa, 25 lutego 2015

Cmentarz Père-Lachaise - tu każdy nagrobek ma coś do opowiedzenia...

Dzisiaj będzie o cmentarzu Père-Lachaise, po którym spacer okazał się naprawdę przyjemny. Zresztą ja w ogóle lubię chodzić po cmentarzach (chyba mam to po mamie, bo pamiętam jak kiedyś długo chodziliśmy w górę i w dół po cmentarzu w Górecku Kościelnym. Mama chyba musiała przestudiować wszystkie nazwiska na tablicach...)

Czy wspominałam kiedyś, że na pierwszą randkę z Jędrkiem poszliśmy na Wojskowe Powązki? Pewnie nie. A o tym, że na drugą wybraliśmy się na Cmentarz Żydowski? Skoro już wszystko jasne - zaczynam. Chciałabym, aby ten wpis możliwie dobrze wyczerpywał temat, tak abyście nie błądzili dodatkowo po wikipediach. W kilku miejscach odeślę Was jednak do doszukania, bo na blogu postanowiłam umieścić jedynie nasze zdjęcia.




Na początek mały wstęp, dlaczego Père-Lachaise stał się tak sławny, że wie o nim Wasza koleżanka, sąsiadka oraz świnka morska. Nawet ta głucha. Bo początki tej paryskiej nekropolii wcale nie były tak dumne, jak mogłoby się dzisiaj wydawać. Sam cmentarz założony został w roku 1804 przez spowiednika króla Ludwika XIV, który to nazywał się... Père-Lachaise. Pierwszy grób, który się na nim pojawił nie zachował się do dziś, za to dzięki zezwoleniu Napoleona, aby na cmentarzu mógł zostać pochowany każdy mieszkaniec bez względu na religię czy kolor skóry, na cmentarzu tym przez długi czas... nikt nie chciał zostać pochowany. No bo jak - leżeć koło byle kogo? Na jakimś komunalnym cmentarzyku? Doczytałam, że w ciągu pierwszego roku działalności pochowano tam zaledwie 13 osób! Cmentarz leżał (wówczas) na obrzeżach Paryża i chowano na nim miejską biedotę.

Wreszcie jednak przyszedł czas, kiedy miało się to odmienić. Prawdziwą popularność przyniosło nekropolii przeniesienie i złożenie na nim szczątków dwóch wybitnych pisarzy: Moliera i Jeana de La Fontaine'a. Niewiele później do grona sławnych osób pochowanych na Père-Lachaise dołączyli Abelard i Heloiza, dwunastowieczni kochankowie, których zwłoki wkrótce także tu złożono. Czy w ogóle wiecie, kim byli Abelard i Heloiza? Dla mnie to jak Laura i Filon, Romeo i Julia, Tristan i Izolda, Orfeusz i Eurydyka, jednak domyślam się, że nie każdemu wydaje się to takie oczywiste. I tu odsyłam do internetów. Doczytajcie, bo ich historia jest ciekawa i burzliwa. On był od niej dużo starszy, ona była zakonnicą. W dodatku go wykastrowali. Doczytajcie, serio :)

Grób kochanków Abelarda i Heloizy




Kiedy już Père-Lachaise stał się kultowym miejscem (o ile cmentarz w ogóle można tym mianem określić), zapełniał się i rozrastał w szybkim tempie. Dziś liczy sobie powierzchnię 48 ha (Powązki mają 43 ha). Jest przy tym dobrze oznakowany (nazwami poszczególnych alejek), a na planie numerami oznaczono groby tych najbardziej znanych. Nie sposób się na nim zgubić.

Pozostańmy jeszcze w temacie romantycznej miłości. Romantycznej niekoniecznie dziewiętnastowiecznej, ale na pewno tragicznej.

Poniżej nagrobek Fernanda Arbelota - muzyka i aktora, który zapragnął wiecznie patrzeć w twarz swojej żony. Ku naszemu zdziwieniu grób okazał się całkiem "świeżą" sprawą - wspomniany artysta zmarł w 1990 roku.





Trochę dalej spotkaliśmy nagrobek w kilku strategicznych miejscach powycierany... W Łodzi łapie się Tuwima za nos, w Międzyzdrojach głaszcze po głowie Holubka. W Paryżu nikt się nie patyczkuje - na nagrobkach (choć nie byliśmy tego świadkami) ludzie kładą się, zostawiają papierosy dla swoich idoli, ceremonialnie narkotyzują (myślę tu o grobie Jima Morrisona), pozują do zdjęć. Zdjęć bardzo dziwnych. Do niedawna szokowały mnie sweetfocie gimnazjalistek na wycieczce w Oświęcimiu. Poniższy grób jest dowodem na to, jak można desperacko wierzyć legendom. Na przykład tej, że jeśli potrze się okolice krocza Victora Noira, znajdzie się swoją miłość.




Victor Noir był dziennikarzem, został zastrzelony w dniu swojego ślubu przez kuzyna cesarza Napoleona i pośmiertnie uznany za bohatera narodowego, obrońcę wartości republikańskich.

Wreszcie zarządcy cmentarza zdecydowali o ogrodzeniu pomnika, aby zapobiec conocnym odwiedzinom nagrobka. Wywołało to głośne protesty, a sam płot został zniszczony i rozebrany. Jeśli jesteście ciekawi, do jakich zachowań prowokuje uwydatnione przez rzeźbiarza miejsce, to zdjęcia łatwo znajdziecie w grafikach google.


Kolejnym pomnikiem, który wciąż cieszy się popularnością i uwielbieniem (pewnie nie tylko kobiet) jest nagrobek Oscara Wilde'a - obecnie dość wysoko ogrodzony szybą. Nie powstrzymuje to jednak chętnych ucałowania go. Pomnik musi być regularnie myty, inaczej silne związki znajdujące się w składzie szminek spowodowałyby jego zupełne zniszczenie. Swoją drogą to ciekawe, co też sobie aplikujemy codziennie na usta...




Dotarliśmy też do miejsca pochówku dwóch baloniarzy, którzy zginęli podczas lotu w 1875 roku. Joseph Croce-Spinelli i Théodore Sivel zostali przez New York Timesa ogłoszeni męczennikami dla nauki. Pomnik przedstawia ich trzymających się za ręce, w uścisku tym często lądują świeże kwiaty. 

 


Naszą uwagę przykuł też ten pomnik: zdobi on grób muzyka i jest całkowicie zapisany. Ktoś zostawił na nim paczkę Marlboro.




A teraz kilka grobów, które musiały się tu znaleźć. Po pierwsze grób Chopina. Co ciekawe, autorem rzeźby jest Jean – Baptiste Clesiger, zięć miłości kompozytora - George Sand. Czy wiedzieliście, że ona sama była praprawnuczką Augusta II Mocnego? Też do tej pory tego nie wiedziałam.

Grób Fryderyka Chopina na Père-Lachaise



Nad wyrzeźbionym profilem kompozytora siedzi grecka muza Euterpe, w ręku trzyma złamaną lirę.


Całkiem niedaleko grobu Chopina znajduje się grób innego muzyka (dla mnie bardziej poety) Jima Morrisona. Obecnie wraz z kilkoma sąsiadującymi nagrobkami jest ogrodzony. Podobno ma to zapobiegać bezczeszczeniu pomnika przez fanów Morrisona. Nie zaobserwowaliśmy, ale wieść głosi, że można tam znaleźć m.in. zużyte strzykawki.




Stamtąd dotarliśmy do grobu Edith Piaf. Tu nagrobek jest zupełnie standardowy. W doniczce na kwiaty ktoś zostawił papierosa (niedaleko cmentarza znajduje się miejsce, w którym prawdopodobnie urodziła się artystka. Odwiedziliśmy je, na budynku umieszczono pamiątkową tablicę - podobno na świat przyszła... pod latarnią przy Rue de Belleville, na wysokości numeru 72).




Poniżej jeszcze groby Balzaka, Moliera i Delacroix:




I widok na Wieżę Eiffla. Czy już mówiłam, że można ją dostrzec z każdego miejsca?




Jeśli spodobała Wam się ta relacja (przy której tak się napracowałam :)), to kliknijcie plusa, tudzież udostępnijcie. Niech leci w świat!


I do następnego.

wtorek, 24 lutego 2015

Paryż widziany z wysokości 300 metrów

Jeśli domyślacie się, jaki punkt widokowy mam na myśli, to niestety muszę Was zmartwić - nagród nie przewidziałam. To zbyt łatwe! Oczywiście, że chodzi mi o jakże charakterystyczną i niedającą się z niczym pomylić konstrukcję, jaką jest Wieża Eiffla. Czy ktoś mimo wszystko nie zgadł? Ślę okruchy bagietki.





Czy jednak wiecie, że wieża wcale nie jest pomalowana na jednolity kolor? Jej barwa zmienia się ku górze - dzięki czemu z dołu jej czubek (niezależnie od pogody - no chyba że jest mgła) jest wciąż widoczny, a jego kolor wydaje się taki sam. Przy tym można stwierdzić, że trudno znaleźć w Paryżu miejsce, z którego nie widać wieży... Bo wieża jest wszędzie. Na pałąkach u czarnoskórych handlarzy metalowego badziewia w skali 1:3000, na wystawach sklepów, na koszulkach, czapkach, tortach, magnesach, w sklepach spożywczych - w roli butelek na alkohol, oliwę czy karmelki. Na brelokach, na serwetkach, na czekoladzie - po prostu wszędzie.





Zanim znaleźliśmy się na szczycie, musieliśmy swoje odstać w kolejce. Miałam nadzieję, że w tydzień po walentynkach nie będzie już takich tłumów. Owszem były. Najpierw na dole - w kolejce do kas, potem na dole - w kolejce do windy na 2. poziom. Następnie na 2. poziomie czekaliśmy na drugą windę, która wiezie na szczyt (tu porządnie zmarzliśmy, bo okrutnie wiało). W tym punkcie podróży Jędrek wskazał mi 2 osobników, którzy jechali z nami w metrze i są z nami tutaj. I że rzekomo wyglądają na terrorystów... To cenne spostrzeżenie trochę urozmaiciło czas oczekiwania. Miałam ich na oku! Potem czekaliśmy już na szczycie... na kurs powrotny na 2. poziom. A na drugim poziomie na windę na sam dół. Ale warto było! Zobaczmy, co widać:




Na dzisiaj to tyle, chociaż nie jest to moje ostatnie słowo jeśli chodzi o Wieżę Eiffla. À bientôt!