czwartek, 14 lipca 2016

Ule to takie pyszne czeskie ciasteczka...

Wróciłyśmy z wakacji pod gruszą. Konkretnie pod wiśnią, ale nie bądźmy drobiazgowe. Lena chyba się nawet trochę opaliła. Jej mama chyba też. Miałyśmy prawie 2 tygodnie odpoczynku od taty Leny! :-P Bardzo się za nami stęsknił, chociaż pewnie częściej niż zwykle bolała go głowa, kebabowni wzrosły obroty a i sklepy pozbyły się zapasu chińskich zupek... Niestety nieroztropnie do bagażu Leny (w którym i tak było już pół światu) nie spakowałam maszynki do włosów. Cóż, fryzura prawie na Pazdana. Odrośnie. Mój błąd.

Wróciłyśmy do domu, a tam lśniło aż miło. Zaraz narobiłyśmy bałaganu, że mop poszedł w ruch... ale w sumie to do tej pory jest jako taki porządek. Starałam się jak mogłam aż do wczoraj, kiedy zajęłam się produkcją uli. Ule to takie czeskie ciasteczka, które kiedyś jedliśmy u cioci Zosi, i o których Jędrek mówił od tygodnia, a wręcz naciskał, żeby kupić foremki. Wczoraj upaprałam całą kuchnię lepieniem tego wszystkiego, a teraz jeszcze mnie kusi, żeby je podjadać. Ciastka mają więcej smaku niż kalorii, a jednocześnie więcej kalorii niż smaku. Słowem samo zło (na diecie). Ale nie jesteśmy na diecie.



Na wczasach spędziłyśmy trochę czasu z Jasiem, który stwierdził co następuje: "Ciociu gdybyś nie miała Lenki, to byś mogła robić co chcesz, a tak nie możesz, bo masz Lenkę" (to w kontekście mojej odmowy ciągłego skakania na trampolinie). Na pytanie o to, ile on sam będzie miał dzieci z rozbrajającą szczerością wyznał: "Nie wiem. Tyle, ile się urodzi". :-D

Z Alką przypomniała nam się za to gra w gumę. Okazało się, że owszem, da się ją kupić do dziś. Wprawdzie nie jest to już tej jakości guma co kiedyś, tylko kawałek elastycznego sznurka za 1,60 zł, który od razu się porwał, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Podekscytowane przypominałyśmy sobie zasady, obejrzałyśmy kilka filmów na YT i zaczęłyśmy skakać. Pięta palec, guma smalec... i wiecie co? Chyba byłyśmy kiedyś lżejsze... od skakania nie bolała głowa, biust nie ciążył ;o) I dobrze, że ta guma to jednak kosztowała raptem złoty sześćdziesiąt...

2 komentarze:

  1. Zawsze mam banana na buzi jak dobrnę do końca i do komentarza :) Ule wyglądają mega apatycznie. A w gumę nie skakałam tyle lat, że hoho..., teraz nie wiem czy umiałabym :D
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ule wyglądają ciekawie i baaardzo słodko :D

    OdpowiedzUsuń

Proszę zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Ty nie będziesz się nudzić przez 30 sekund, a ja będę miała motywację, aby dalej pisać :)