Wreszcie, po dwóch tygodniach wiercenia i szlifowania, Lenka może spać spokojnie. Wykańczanie łazienki, do którego jeszcze niedawno się przymierzaliśmy, już za nami. Nawet mnie zadowala efekt końcowy, chociaż przyznam się, że już sprawdzałam opcję odesłania płytek do sklepu i zamówienia innych, lustra zakupiliśmy dwa, jedno na razie idzie na strych, umywalka wydawała się zbyt niska i już byliśmy o krok od zakupienia nowej, lampka była krzywa, a jeden wieszak za duży (chętnie oddam). Istniało także ryzyko, że panel prysznicowy się nie zmieści, a deska nie pasuje do kibelka (choć to przecież komplet był). Płytki dokupowaliśmy żeby starczyło, a potem kombinowaliśmy jak oddać, kiedy zbywało. Jednym słowem prześladował nas pech ;) No tak czy inaczej z 7 - 8 dni roboczych zrobiło się jedenaście, ale ważne, że ten hałas mamy już za sobą. Dodatkowe lustro na dole się przydaje, kiedy Lence trzeba pilnie poprawić humor, bo nawet kiedy nie chce się uśmiechnąć do Jędrka, ani mój widok specjalnie jej nie cieszy, to własne odbicie - zawsze.
Mama upominała się o jakieś zdjęcia Lenki, ale to nie taka prosta sprawa... Lenka coraz mniej sypia w dzień, na rzecz zabawy, a ponieważ woli bawić się z mamą niż zabawkami, to mama nie ma czasu na przesyłanie zdjęć. Ma za to czas na pieczenie chleba.
Ostatnio zostałam obdarowana maszyną do wypieku chleba. Właściwie jest to maszyna do wyrabiania, wyrastania i wypiekania - wystarczy wrzucić składniki, aby po trzech godzinach mieć gotowy bochenek. Właśnie szukam jakiegoś nowego przepisu. Oto, co "sama" upiekłam do tej pory:
Chleb pszenny z cebulką, oregano i oliwkami
Chleb pełnoziarnisty na mące gryczanej
Chleb orkiszowy - nie wiedzieć czemu opadł (kolejny wyrósł dobrze)
Chleb z dużą ilością ziarna, na mieszance mąk.
Najsmaczniejszy okazał się ten pierwszy, z cebulą. Dalsze eksperymenty przede mną.