Jest 6 czerwca 2014 roku, godzina 10. rano. Jestem na konferencji na WUMie i zbliża się pora mojego drugiego śniadania, korzystam więc z bufetu i sięgam po kanapkę. Biorę jeden kęs i drugi, łapczywie, czyli tak, jak się jada tylko w czterech ścianach, albo... w towarzystwie, w którym próżno szukać znajomych twarzy. Jak to jednak stare chińskie przysłowie głosi, zanim wpakujesz coś do ust sprawdź, czy ktoś cię przypadkiem nie obserwuje. Wtem ktoś mnie klepie w ramię. Odwracam się i widzę blondynkę z taką samą bułą w ustach, a nie jest to lustro. Gapimy się na siebie chwilę śmiejąc się i koncentrując jednocześnie na utrzymaniu buł w ustach.
- Bacia??? (nie jestem pewna z wrażenia, czy padło to zdrobnienie)
- Magda???
Ale skąd? Jak? Nie ma to jak spotkać się po dobrych paru latach przy wspólnym "stole" opychając się bułką. Tak więc Magda G od miesiąca jest w Warszawie.
- Halo? Ale jestem gupia! Jak już się spotkałyśmy, to chociaż mogłyśmy sobie fotę strzelić
- Dobra dawaj, wracaj. Mam 10 minut do autobusu!
wróciłam po to zdjęcie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Ty nie będziesz się nudzić przez 30 sekund, a ja będę miała motywację, aby dalej pisać :)