czwartek, 24 września 2015

Jak dobrze mieć sąsiada...

Nie uwierzycie, co też się stało! Akcja PRZEPROWADZKA przebiegła pomyślnie i tak oto znaleźliśmy się w domu, w którym jedynym umeblowanym pomieszczeniem jest jak na razie kuchnia. Oczywiście - jest z nami także niezniszczalny taboret, który Jędrek dokładnie upaćkał farbą... a dzięki życzliwości sąsiadów mamy takie oto bajeranckie łoże:




Staraliśmy się być twardzi i dalej męczyć się na karimatach, ale podłoga okazała się twardsza od nas i tak oto wylądowaliśmy na dmuchańcu. Jędrkowi spało się tak dobrze, że musiał później wyruszyć do pracy :D Na takim posłaniu mogę leżeć cały dzień i nawet zapowiada się, że tak zrobię. Ale wybaczcie, jestem zwolniona z wszelkich prac domowych i innych, więc to nie z lenistwa - siła wyższa.

To może w dwóch słowach o tym, jak to wygląda? Generalnie pusto. Echa wprawdzie nie ma, ale przytulnie to tu jeszcze chyba długo nie będzie. Nie ma na czym siedzieć, nie ma szafy (ratują nas wieszaki od Gosi i Piotrka), do wczoraj nie było w czym prać, a Internet chodzi tak, że w zasadzie cudem jest to, że mogę tu cokolwiek zamieścić. Choć dla zabicia czasu aż by się prosiło. Rano na dole jest jeszcze ziąb i pewnie trochę wody upłynie, zanim się te mury nagrzeją. Z zasięgiem telefonicznym jest niewiele lepiej. Leżę na luksusowym dmuchanym łóżku i podziwiam gołe ściany, które aż krzyczą o farbę (trzeba czekać, aż Picasso wróci z pracy) i tynk w miejscu futryny, w której (kiedyś) staną drzwi. Gdybym teleportowała się na schody, mogłabym to samo rzec o łazience... Wszak drzwi mamy jedynie wejściowe, więc z przyczyn wiadomych gości na razie nie przyjmujemy. Ale wiecie co? Fajnie jest być wreszcie u siebie. Grunt, że jest ciepła woda i czynna łazienka. No i ogromna wanna <3 a nie ten ciasny plastikowy prysznic z Mokotowa. W wannie może nie ma radia, ale za to jest o niebo wygodniej. Zarzuciłabym jakimś zdjęciem, ale chyba nie chcecie, żebym się frustrowała przez najbliższą godzinę tym, czy fotka się w ogóle zdąży załadować, więc musicie mi wierzyć na słowo, że w istocie wygląda to wszystko tak, jak opisałam.

A tymczasem - do następnej udanej próby połączenia z Internetem! Dajcie znać, jak wyglądały Wasze przeprowadzki "na swoje", bo szalenie jestem ciekawa :) Buziaki!

poniedziałek, 21 września 2015

Już odbieram telefony :)

W weekend dopadła mnie rzecz niebywała - na całe 2 dni straciłam głos. Nie, żeby się ktoś przestał liczyć z moim zdaniem, nie, po prostu nie byłam w stanie niczego wyartykułować, a kiedy już się tak bardzo bardzo mocno starałam, to wychodził z tego jedynie szept. Paulina oczywiście mi docinała, że niekulturalna jestem, że ludzie się z nami witają a ja się tylko głupio uśmiecham ;) Z Jędrkiem też prawie nie rozmawiałam, jakbym była obrażona czy coś. Najlepsze jest jednak to, że dzwonią do mnie różne osoby, a to od mebli, a to od schodów, balustrad czy wykończeń, a ja ani be ani me.

Babka z mebli nie mogąc się do mnie dobić w końcu dzwoni do Jędrka i pyta o coś, na co Jędrek jej odpowiada, że on to za bardzo się nie orientuje, ale "już przekazuje do słuchawki żonę"... na co ja macham rękoma, że się przecież nie wyrażę, więc Jędrek z właściwym sobie stoickim spokojem tłumaczy pani "jednak nie mogę podać żony do telefonu..." Pamiętam, jak kiedyś uparł się, że skoro ja nie chcę jechać na pogotowie (sytuacja była oczywiście zgoła inna niż przeziębienie), to on mi wezwie prywatne pogotowie, tudzież zamówi lekarza do domu. No więc dzwonił i pytał o takową możliwość tonem bardzo spokojnym, a ja pomimo bólu pękałam ze śmiechu i go przedrzeźniałam, że zamawia tę "pilną wizytę" jakby prosił o pizzę... na jutro. Ze mnie to jednak straszna żona jest.

Ten post miał być jednak o czymś zupełnie innym, tak się jakoś za bardzo rozpisałam nie na temat, więc ucinam swoje wywody chorego człowieka. Jak się komuś nudzi w domu, to może sobie poprzeglądać zdjęcia i ja tak właśnie zrobiłam. Korzystam z komputera Jędrkowego, więc archiwum sięga tu roku 2011 - pierwszych wspólnych zdjęć. Trochę się tego nazbierało... nawet ten blog nie sięga pamięcią aż tak daleko, zatem zrobię tu małą retrospekcję i pokażę, jak wyglądał Jędrek zanim zdecydował się porzucić swój kawalerski stan. I jak wyglądałam ja (chociaż ja od początku wiedziałam, co się święci ;)) Intuicja czy coś w tym rodzaju?


Listopad 2011, rajd po zamkach w Olsztynie, Ogrodzieńcu, Mirowie i Bobolicach:




Poznań:




Grudzień 2011, Łódź:



Styczeń 2012, Skierniewice:




Metelin:




Marzec 2012, Żelazowa Wola:



Kwiecień 2012, Gdańsk:




Maj 2012, Podkowa Leśna




Czerwiec 2012, skansen w Maurzycach




Lipiec 2012, Karpacz, Wrocław i okolice:




 Sierpień 2012, Kraków:




Częstochowa, wrzesień 2012:



Listopad 2012, Jezioro Góreckie i Kruszwica:




Grudzień 2012, Lublin:



Styczeń 2013, Kazimierz Dolny: