środa, 7 grudnia 2016

Święty Mikołaj nas odwiedził




Dawno nie pisałam o tym, co u nas. A u nas sporo . Nie pojawiłam się tutaj przez cały listopad, więc dzisiaj, w grudniu po południu, przy kawie i kawałku ciasta streszczę choć w kilku zdaniach, co porabiamy. Otóż:

Lena śpi.
Jędrzej w pracy.
Ja przy komputerze.

Można byłoby odnieść wrażenie, że Lena ciągle śpi, ale to tylko przez fakt, że jak nie śpi, to jestem zbyt zaabsorbowana tymże faktem właśnie, aby móc jeszcze pisać. Od kilku dni jesteśmy "atakowani" przez własne dziecko, które próbuje nas zjeść. To taka niewinna zabawa, jednak kiedy zdam sobie sprawę z tego, że w jej buzi jest już 6 niemałych ząbków, to przestaje się robić śmiesznie. Jędrzej dostaje brawa za to, że wraca do domu, za to do mnie macha, kiedy robię coś w kuchni. Ale macha krótko, bo zaraz biegnie dziabnąć mnie w łydkę. Bycie mamą to jednak sport ekstremalny.

A propos sportu: cały pokój został wyłożony piankową matą, w związku z czym tak świetnie rozpoczęte i jeszcze konsekwentniej prowadzone treningi moje zostały przerwane. W dodatku mata do ćwiczeń robi za przedłużenie tej puzzlowej. Miałam nadzieję pobiegać, ale ślisko, więc czekam na odwilż.

Wczoraj za to odwiedził nas Święty Mikołaj. Tak, dobrze czytacie: NAS odwiedził. Wszystkich. Wyjątkowo dobrze sprawowaliśmy się w tym roku. Zupełnie nie wiem czemu gabarytowo najmniejszy prezent dostałam ja. A największy - Lena. Przypadek?






Pod koniec października zyskaliśmy nowych sąsiadów i jesteśmy przez nich trochę rozpieszczani. Wciąż dostajemy ciasta i inne pyszności, w związku z czym i ja się zebrałam, aby coś upiec, choć oficjalnie nie tykam słodyczy. Stąd też ten kawałek ciasta przy kawie. Przy filiżance. Bo kawy już nie ma. Ciasto też zjadłam. Lenka się przeciąga. A więc - tymczasem.

poniedziałek, 31 października 2016

O 10 lat młodsza...

W pobliskim sklepie zostałam poproszona o okazanie dokumentu, który pozwoliłby mi na zakup piwa. Nie słyszałam takiej prośby od 10 lat! To chyba dobrze? Czyli wyglądam na osiemnastkę? :D A właściwie to nawet na te 18 lat nie wyglądam...



Lena rośnie jak na drożdżach. Raczkuje szybciej niż zalewam kawę. W dodatku najchętniej zjadłaby wszystko, co widzi na naszych talerzach.



Jędrek dba jednak o jej linię. Albo po prostu się nie zrozumieliśmy. Jeden z dialogów wyglądał mniej więcej tak: (Lena siedzi w krzesełku, coś zjada, kończą jej się brokuły. Jędrek w kuchni, ja obok Leny).

- może zaraz tata ci jeszcze coś przyniesie...
- oj nie, już chyba wystarczy... dużo tam już jest
- ...ale czemu nie chcesz jej dać?
- już w nią tak nie napychajmy, to tez niedobrze.

Kropka.

Potem się okazało, że ja o dokładce, a On o zmywarce :/





W piątek Lenki tata wziął urlop i zabrał swoje dziecko na spacer. Bilans: z 3 zabranych zabawek wróciła jedna. W pół godziny posiali gdzieś zarówno gryzaka jak i gadającą pszczołę.
 

poniedziałek, 17 października 2016

8 miesięcy... kiedy to zleciało??

Dawno nic nie pisałam, wiem, dlatego też postanowiłam się zrehabilitować. Życie codzienne wymaga jednak tak wielu trików i uników, że trudno znaleźć czas na to, by sklecić chociaż kilka zdań i te ilustracje codzienności z aparatu przenieść na bloga. O jakich unikach mówię? Ano o takich, że Lena ma już 6 (!) ząbków, w związku z czym potrafi ukąsić.Ostatnio celem wspomnianych ataków są moje ręce.

Jeszcze przed miesiącem nasze dziecko kręciło głową widząc zbliżającą się do ust jego łyżeczkę z jedzeniem. Kręciło szybko i na boki. Teraz widok czegokolwiek, co można byłoby ugryźć, wywołuje nieprzepartą chęć, aby to zrobić. I tak poznaje nowe smaki. Oczywiście największym powodzeniem cieszą się produkty będące pożywieniem rodziców, toteż dziś musiałam odstąpić swoją kanapkę, ale na talerzu Lenki wylądowały już buraki, marchewka, gruszki, awokado, jabłka, jaja przepiórcze, brokuły, maliny, fasolka szparagowa, pietruszka, banany i kilka innych smakołyków.




Wyglądamy deszczu, ale o dziwo dziś nie pada. O dziwo, ponieważ zawsze w poniedziałek przed wtorkiem (kiedy odbierają od nas śmieci, a odbywa się to co 2 tygodnie) leje. Wszystkie tektury, które nie mieszczą się do śmietnika muszą zostać dobrze rozmoczone - taka to już u nas świecka tradycja. Skoszona trawa też musi puścić soki. Dlatego jestem przekonana, że zaraz pojawi się jakaś chmurka. Tymczasem jest tak słonecznie, że wychodzimy na spacer.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Lena w mieście doznań

Wystarczyły dwa chłodniejsze dni, aby Lena nabyła zestaw ubranek na jesień. Bo ze wszystkiego wyrasta. Tymczasem mamy nawrót upałów. Znów jesteśmy w punkcie wyjścia.

Zapowiadałam archiwalne zdjęcia z podróży poślubnej, tymczasem w miejsce tamtych mam kilka najświeższych z weekendu w pewnym mieście, do którego lubimy wracać. Kto wie, może Lena też je polubi...











środa, 17 sierpnia 2016

Skórzana rocznica ślubu




Podobno trzecia rocznica ślubu to tzw. skórzana. Przed godziną składałam już zamówienie na Maserati w skórzanej tapicerce, ale uzmysłowiłam sobie, że Jędrek ze skórzanych rzeczy najbardziej lubi masaż. Karku albo głowy - więc zmieniłam plany i będzie masaż skóry głowy.






Ten facet po prawej wygląda jakby niczego w życiu nie przeskrobał, tymczasem jego największą wadą jest to, że nie zamyka szaf (!) Nie macie pojęcia, jakie to irytujące dowiedzieć się o tym po kilku latach znajomości, ponieważ do niedawna jedynym własnym meblem był taboret.

Odgrzebałam zdjęcia sprzed trzech lat i tak oto trafiłam na folder o nazwie "podróż poślubna". Zdjęcia nigdy nie publikowane. Perełka. Wrzucę w kolejnym poście... a tymczasem kilka kadrów z sesji poślubnej:



Zdjęcia z samego ślubu były publikowane w postach: Wrażeń ze ślubu i wesela część I, część II, część III i część IV.

Jutro za to Lena kończy pół roku. Od tygodnia rozszerzamy dietę - próbuje zabawek, książek, gazet, nie pogardzi opakowaniem witamin. Makulatura jest zdecydowanie w jej guście. Marchewka - be. Burak - be. Ma jednak ten komfort, że jest tylko dzieckiem, więc ma prawo odmówić jedzenia warzyw, których nie lubi.

Kurczę, Jędrek w dalszym ciągu odmawia zarówno marchewki jak i buraka.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Schyłek XX wieku na Lubelszczyźnie

7 sierpnia 1988 roku, w niewielkim mieście na wschodzie Polski, tuż przy granicy z Ukrainą przyszłam na świat ja. Mama Leny. Żona Jędrzeja. Jedynie starszyzna rodu wie, jakim byłam niemowlęciem, wszak z tego okresu nie zachowało się ani jedno zdjęcie. Być może to dobrze. Być może. To pozwala mi twierdzić, że moje dziecko jest do mnie podobne. Z pewnością jest dużo ładniejsze. Ma urocze dołeczki w policzkach i cudownie się uśmiecha.




Dziś dzień wyjątkowy, więc śniadania do łóżka nie dostałam. Upiekłam za to tort. Malaga, tikitaki i kasztanki. Nie wiem, jak mi wyszedł, więc jeżeli chcecie złożyć mi życzenia, to proszę jedynie o to, aby nas brzuchy nie rozbolały od tej słodyczy. Wszystko inne mam :o)




poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Tour de Łódzkie

Wczoraj Lenka miała dzień odwiedzin babć. Odwiedziła prababcię (tę, do której oba dżipiesy zgubiły drogę) i babcię (tę, która do zmiany rosołu w dowolną zupę potrzebuje dokładnie 2 minut. Ewentualnie "minuta osiem").

Następnie przećwiczyła wiązania pareo, których w piątek uczyła Macademian Girl:



Ostatniego nie zdołałyśmy zaprezentować, bo modelka zabrała się za degustację pareo. Takie czasy, że modelki niewiele jedzą, więc cieszmy się, że ta przynajmniej nie grymasi.

poniedziałek, 18 lipca 2016

O tym, dlaczego nie lubię burzy w nocy

Burza to takie ciekawe zjawisko atmosferyczne - niby nie jestem psycho... ten, meteopatą, a jednak nie umiem spokojnie pomalować paznokci, kiedy za oknem grzmi, błyska, wiatr łamie drzewa, a deszcz zasuwa po dachu szybciej, niż rynna zdąży podjąć się wyzwania.

W dzień, kiedy jestem w domu, burza mi niestraszna. Wszak nigdy nie jestem tutaj sama, po cichu więc liczę na to, że "w razie co" Lena mnie obroni. Ona pewnie liczy na mnie.

Za to nocą... budzi nas żywioł. Ten żywioł to pies. Duży pies sąsiadów, który najprawdopodobniej boi się burzy. Szczeka, ujada, biega. O spaniu przy rozszczelnionym oknie można zapomnieć. Nie mówię nawet o jego uchyleniu, ale nawet rozszczelnić się go nie da, inaczej mam wrażenie, że szczeka mi tuż pod oknem, i chociaż to bardzo niepopularne co teraz powiem, niech się ten pies cieszy, że nie mam dubeltówki. I niech się sąsiedzi też cieszą, bo nawet gdybym miała, to strzelać celnie nie umiem. Przeżyliśmy kolki, kilka zapowiadanych końców świata i wizytę szerszenia, a wykończy nas pies.





Wczoraj zainaugurowaliśmy to, co większość Polaków zrobiła już w maju, mianowicie rozpoczęliśmy sezon grillowy. Okazało się przy tym, że w połowie lipca trudno dostać grilla.

W sobotę za to Lenka miała gości. Przebieg wizyty wyglądał podobnie ;o)




A tak poza tym, czy nie odnosicie wrażenia, że tyle się mówi o problemach dorastających dzieci, a tak mało o problemach rodziców rosnących dzieci??? Lena tak szybko ze wszystkiego wyrasta, że znów musieliśmy zrobić zakupy, a jak wiecie, ja nie znoszę zakupów (nie mówimy o spożywczych). Rad nie rad pojawiliśmy się więc w H&M i zmierzamy na dział dziecięcy. Jędrek zatrzymuje mnie w pół drogi, pokazuje na wieszaki wyładowane swetrami, jakieś promocje nie z tej ziemi czy coś i sugeruje, że może coś mi wpadnie w oko, to będę kiedyś miała jak znalazł. W lipcu. Grube swetry. Ani myślę cokolwiek mierzyć, więc mówię a weź, ja sobie nakupię, a zimą to i tak już będzie niemodne, powyciągali jakieś stare ciuchy z kilku ostatnich przecen i myślą, że mi to opchną. I idę dalej, w końcu przyszliśmy tu po ubrania dla Leny. A tam obok bluzek i  sukienek - fajne sweterki, w dodatku w supercenach, tyle, że jeszcze trochę na nią za duże. Mówię zobacz, bierzemy, 10 zł, akurat dorośnie jak będzie na to pora. A Jędrek że nie, że zimą to to już będzie niemodne i Lenka w tym chodzić nie będzie...

Postuluję, żeby następnym razem został w domu.

czwartek, 14 lipca 2016

Ule to takie pyszne czeskie ciasteczka...

Wróciłyśmy z wakacji pod gruszą. Konkretnie pod wiśnią, ale nie bądźmy drobiazgowe. Lena chyba się nawet trochę opaliła. Jej mama chyba też. Miałyśmy prawie 2 tygodnie odpoczynku od taty Leny! :-P Bardzo się za nami stęsknił, chociaż pewnie częściej niż zwykle bolała go głowa, kebabowni wzrosły obroty a i sklepy pozbyły się zapasu chińskich zupek... Niestety nieroztropnie do bagażu Leny (w którym i tak było już pół światu) nie spakowałam maszynki do włosów. Cóż, fryzura prawie na Pazdana. Odrośnie. Mój błąd.

Wróciłyśmy do domu, a tam lśniło aż miło. Zaraz narobiłyśmy bałaganu, że mop poszedł w ruch... ale w sumie to do tej pory jest jako taki porządek. Starałam się jak mogłam aż do wczoraj, kiedy zajęłam się produkcją uli. Ule to takie czeskie ciasteczka, które kiedyś jedliśmy u cioci Zosi, i o których Jędrek mówił od tygodnia, a wręcz naciskał, żeby kupić foremki. Wczoraj upaprałam całą kuchnię lepieniem tego wszystkiego, a teraz jeszcze mnie kusi, żeby je podjadać. Ciastka mają więcej smaku niż kalorii, a jednocześnie więcej kalorii niż smaku. Słowem samo zło (na diecie). Ale nie jesteśmy na diecie.



Na wczasach spędziłyśmy trochę czasu z Jasiem, który stwierdził co następuje: "Ciociu gdybyś nie miała Lenki, to byś mogła robić co chcesz, a tak nie możesz, bo masz Lenkę" (to w kontekście mojej odmowy ciągłego skakania na trampolinie). Na pytanie o to, ile on sam będzie miał dzieci z rozbrajającą szczerością wyznał: "Nie wiem. Tyle, ile się urodzi". :-D

Z Alką przypomniała nam się za to gra w gumę. Okazało się, że owszem, da się ją kupić do dziś. Wprawdzie nie jest to już tej jakości guma co kiedyś, tylko kawałek elastycznego sznurka za 1,60 zł, który od razu się porwał, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Podekscytowane przypominałyśmy sobie zasady, obejrzałyśmy kilka filmów na YT i zaczęłyśmy skakać. Pięta palec, guma smalec... i wiecie co? Chyba byłyśmy kiedyś lżejsze... od skakania nie bolała głowa, biust nie ciążył ;o) I dobrze, że ta guma to jednak kosztowała raptem złoty sześćdziesiąt...

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Lenka dostała prezent... że ho ho!

Wysypiamy się niemożebnie. Przez cały tydzień sypiałyśmy do 9:00 albo do 10:00. Czy wyobrażacie sobie, jak długo przysnęliśmy w sobotę? Do 6:00. Pobudka w trybie pilnym, obwieszczona głosem nieznoszącym sprzeciwu. Ech, te weekendy..

To na pewno przez to, że w sobotę właśnie, Lena skończyła 4 miesiące. Jest już naprawdę duża. Jest już tak duża, że zaczęła sypiać we własnym łóżeczku. (W sumie to dostała bana po kilkukrotnym skopaniu swojej mamy, przez co mama już od świtu musiała asekurować się kołdrą).

A oto co Lence wyhaftowała uzdolniona ciocia Jadzia:



Obrazek zdobi już ścianę w pokoju Lenki.


A teraz chciałabym, tak już zupełnie pobocznie, pokazać podobieństwo Lenki do taty. Naszkicowałam oboje


Gdzie to podobieństwo??? :-P

czwartek, 16 czerwca 2016

Taka sprawa jest... rodzeństwo Lenki :D

Taka sprawa jest: siedzę sobie na tarasie, Lena w wózku obok odbywa przedpołudniową drzemkę, komputer na kolanach, kubek z gorącą kawą w dłoni i zabieram się do pisania. Jestem superwyspana, bo ostatnio sypiamy nawet do 10:00. Kładziemy się wprawdzie grubo po 22:00, ale co tam. No więc jest cieplutko, ptaszki śpiewają, nawet jakieś pianie koguta słychać w tle. W ogródku chwasty kwitną aż miło, trawa pnie się wysoko... cudnie jest. Tylko z tą kawą przesadziłam, bo mi nie wolno. Wszystko inne wolno. Pisać, opalać się, planować... W końcu jesteśmy na urlopie :D Ktoś mi powie, że urlop macierzyński to swoiste niedopowiedzenie, ale przecież wystarczy się odpowiednio na to przygotować. Nastroić. Zdać sobie sprawę z tego, że urlopować można się nawet w domu i niekoniecznie oznacza to generalny remont. No dobra, mieliśmy dwutygodniową zabawę z łazienką, ale to już za nami, a my urlopujemy się dalej.

Oczywiście trochę nam szkoda, że Lenki taty z nami tu nie ma, że musi siedzieć w klimatyzowanym biurze gdzieś w Warszawie, gdzie takiego świeżego powietrza jak tutaj mamy nie uświadczysz, ale mamy nadzieję, że wieczorem do nas dołączy. Nawet nam bardzo szkoda. Bardzo bardzo. Na pewno nas czyta, więc może pozwolę sobie tutaj przemycić coś, o czym nawijam wprost wieczorami, kiedy Lenki tata jest w domu. TEN DRUCIAK WSTRĘTNY, TA MYJKA, CO TO LEŻY W ZLEWIE, MA LEŻEĆ W ZLEWIE, A NIE NA. BO JA SIĘ ZNOWU NIECHCĄCY TEGO PASKUDZTWA DOTKNĘŁAM (!!!) NO. To teraz wróćmy do rześkiego poranka na tarasie. Lena do drzemki, ja do pisania.

Otóż ostatnio byłam świadkiem ciekawej scenki pomiędzy rodzeństwem sąsiadów. Starsza dziewczynka koniecznie usiłowała wyrwać swojemu bratu rowerek, a kiedy już jej się to udało, to sobie poszła. Jak gdyby nigdy nic. I wtedy właśnie sobie postanowiłam, że Lenka nigdy, przenigdy nie będzie miała starszego rodzeństwa. Nie damy sobie rowerków wyrywać, no nie damy.

Pozdrawiamy. Ja i śpioch <3




poniedziałek, 6 czerwca 2016

Po czym poznać, że masz dziecko?





Są takie chwile, kiedy maluch cichutko sobie drzemie, tak cicho, że trudno zgadnąć, że ktoś w tym wózku jest. Ale sam fakt posiadania dziecka można stwierdzić patrząc tylko na jego rodziców. Co takiego nas demaskuje? Otóż bardzo wiele! Począwszy od tego, że...

  • pieluchy zabierasz absolutnie wszędzie. Nie mam na myśli "pampersów", ale zwykłe tetrowe pieluchy. Pieluch nigdy dość, a to się "komuś" uleje, a to "ktoś" się uślini. Pielucha przydaje się chociażby po to, aby ocalić swoje ubranie, kiedy bierzemy Lenkę na ręce. Prowadzi to jednak do tego, że niejednokrotnie wyjeżdżam z wózkiem z domu z taką właśnie pieluchą pod szyją, witam się z sąsiadką, listonoszem, otwieram komuś drzwi, po czym orientuję się, jak osobliwa zdobi mnie serwetka. Kiedyś Gosia powiedziała, że właściwie odkąd jest Olek, to ona nie nosi swojej torebki, a jak coś potrzebuje wziąć, to wrzuca do torby z rzeczami Olka. Ja podróżuję z obiema. W swojej też mam tetrowe pieluchy. I maskotkę z pozytywką. I grzechotkę. I krem do twarzy... oczywiście Lenki.

  • na zakupach kołyszesz wózek. Ostatnio Jędrek przyznał się, że przy półce z wędlinami jedną ręką wciąż kołysał wózek z zakupami. Do przodu, do tyłu... chyba, żeby mu nie płakał ;)
 
  • odróżniasz pajacyki od śpiochów i półśpiochy od kaftaników. Wyższy poziom wtajemniczenia: znasz się nawet na dziecięcych rozmiarach. Oczywiście potrzeba czasu, żeby dojść do wprawy. Pamiętam, jak któregoś razu Lenka wymagała całkowitego przebrania i Jędrek przyniósł jej "komplet": śpiochy i półśpiochy. Chyba żeby w nóżki nie zmarzła ;) No ale weźmy poprawkę na to, że była noc. Byliśmy śpiący. Zdarza się w najlepszej rodzinie.

  • Biografie i kryminały zamieniasz na bajki. Od miesiąca czytam ks. Kaczkowskiego Grunt pod nogami, od dwóch lat męczę Coco Chanel. Intymnie. Przeczytałam za to Piękną i bestię oraz Małą syrenkę, a kontrastowe i szeleszczące to łykam jak młody pelikan. Tu to się dopiero można wyżyć narracyjnie.
A nie, przepraszam. Na gazetkę promocyjną z lidla czy z biedronki zawsze przy porannej kawie znajdę czas.



A teraz lojalnie uprzedzam, że jeśli wstawię kolejne zdjęcie Leny, po którym odzewem będzie: 100%Jędrzeja, wykapanytatuś, całyJędruś, to kolejną fotkę zobaczycie za rok.


Za ruski rok :-P

wtorek, 31 maja 2016

Nie ma to jak domowy chleb...




Wreszcie, po dwóch tygodniach wiercenia i szlifowania, Lenka może spać spokojnie. Wykańczanie łazienki, do którego jeszcze niedawno się przymierzaliśmy, już za nami. Nawet mnie zadowala efekt końcowy, chociaż przyznam się, że już sprawdzałam opcję odesłania płytek do sklepu i zamówienia innych, lustra zakupiliśmy dwa, jedno na razie idzie na strych, umywalka wydawała się zbyt niska i już byliśmy o krok od zakupienia nowej, lampka była krzywa, a jeden wieszak za duży (chętnie oddam). Istniało także ryzyko, że panel prysznicowy się nie zmieści, a deska nie pasuje do kibelka (choć to przecież komplet był). Płytki dokupowaliśmy żeby starczyło, a potem kombinowaliśmy jak oddać, kiedy zbywało. Jednym słowem prześladował nas pech ;) No tak czy inaczej z 7 - 8 dni roboczych zrobiło się jedenaście, ale ważne, że ten hałas mamy już za sobą. Dodatkowe lustro na dole się przydaje, kiedy Lence trzeba pilnie poprawić humor, bo nawet kiedy nie chce się uśmiechnąć do Jędrka, ani mój widok specjalnie jej nie cieszy, to własne odbicie - zawsze.

Mama upominała się o jakieś zdjęcia Lenki, ale to nie taka prosta sprawa... Lenka coraz mniej sypia w dzień, na rzecz zabawy, a ponieważ woli bawić się z mamą niż zabawkami, to mama nie ma czasu na przesyłanie zdjęć. Ma za to czas na pieczenie chleba.


Ostatnio zostałam obdarowana maszyną do wypieku chleba. Właściwie jest to maszyna do wyrabiania, wyrastania i wypiekania - wystarczy wrzucić składniki, aby po trzech godzinach mieć gotowy bochenek. Właśnie szukam jakiegoś nowego przepisu. Oto, co "sama" upiekłam do tej pory:

 Chleb pszenny z cebulką, oregano i oliwkami


Chleb pełnoziarnisty na mące gryczanej


Chleb orkiszowy - nie wiedzieć czemu opadł (kolejny wyrósł dobrze)


Chleb z dużą ilością ziarna, na mieszance mąk.

Najsmaczniejszy okazał się ten pierwszy, z cebulą. Dalsze eksperymenty przede mną.




czwartek, 12 maja 2016

Katalog ulubionych zajęć niemowlaka

Domyślam się, że z dziećmi bywa różnie, zresztą podobnie jak z dorosłymi. Jeden lubi jak mu kwiatki kwitną, drugi z uporem maniaka sieje swoją trawę na ugorze (to o mnie). Po 2 tygodniach wyczekiwania puszystego zielonego dywanu  pojawiły się pierwsze źdźbła trawy. Tylko trochę szkoda, że nie zadomowiły się na całym ogródku, a pogrupowały w mniejsze lub większe placki. Wczoraj zrobiłam dosiewkę, a nasionkom gratis dorzuciłam kołderkę z nowej ziemi. Zobaczymy, jaki efekt będzie za kolejne 2 tygodnie, tymczasem świeżutka zielona trawka prezentuje się tak:



Tym samym obalam mit, jakoby trawa u sąsiada zawsze była bardziej zielona. Owszem, jest o wiele ładniejsza, ale małymi kroczkami... no wreszcie i u nas musi coś wyrosnąć. Będę ją dopingować, żeby nie dała się chwastom, bo te mają się całkiem nieźle.

Wróćmy jednak do ulubionych zajęć niemowlaka. Nietrudno zgadnąć, że będzie o przypadku naszego dziecka, bo co inne niemowlęta uwielbiają robić tylko ich rodzice raczą wiedzieć.

  6 rzeczy, które lubi wyczyniać niespełna 3-miesięczne niemowlę


1. Robić lament tam, gdzie akurat wypadałoby być cicho


 Czyli leżeć w wózku jak trusia spacerując w miejscach odludnych, za to krzyczeć wniebogłosy zawsze wtedy, kiedy wjeżdżamy w większe skupiska ludzkie. A nie daj Boże wjechać tym wózkiem do sklepu i akurat nie chcieć złapać byle czego w biegu, tylko zastanowić się chwilę nad wyborem, o nie. Skutek jest taki, że przez takiego rossmanna pędzimy jak szalone, ja łapię to co muszę, Lena krzyczy, jedziemy do kasy, kasjerka od razu woła, żebyśmy dawały bez kolejki, mi głupio ale co zrobić, już mi nawet tych promocyjnych artykułów dodatkowych przy kasie nie proponują. Płacę i wychodzimy. Wybiegamy. A przed sklepem spokojnie, słonko świeci, Lence przestało być przykro.

W sumie ma to ten plus, że nie stoimy w ogonku do kasy. I nie jest mi aż tak głupio jak kiedyś w biedronce, w zaawansowanej ciąży, pan mnie grzecznie przepuszcza, dziękuję bo i co zrobić, kładę na taśmę 2 piwa, kredki i paluszki...

2. Chcieć jeść zawsze wtedy kiedy mama rzeczonego niemowlaka chce jeść


Mamy wówczas maleńki konflikt interesów. Oczywiście przegrywam ja, Lena krzyczy zdecydowanie głośniej.


 Lena, Jędrzej, stopa - właściciel nieznany.

3. Wołać tylko po to, by dalej spać


Zdarza się, że Lenka śpi, nagle zaczyna płakać, otwiera szeroko oczy, ziewa, dalej płacze, ja ją biorę na ręce, ona się przytula się, cichnie... śpi. Wracamy do wózka.

4. Być najmniejszym w rodzinie i zajmować najwięcej przestrzeni


W sensie dosłownym i w przenośni. Wiadomo, że im dziecko mniejsze, tym bardziej absorbujące, ale żebyśmy z tego powodu potrzebowali kupować dostawkę do łóżka? I nie, nie dla Lenki, ona się świetnie mieści, za to miejsca zaczyna brakować z drugiej strony. Musimy zamontować dostawkę dla Jędrka ;o)





5. Używać swoich rączek


Lenka operuje nimi coraz bardziej świadomie. Miło popatrzeć, jak leży na macie (a zdarza jej się zająć zabawą nawet na 20 minut!) i bada nimi poszczególne zabawki. Dziś rano obudziła się z uśmiechem i zaczęła dotykać mojej twarzy, spytałam więc, czy chce zbadać mamie buzię i oddałam się w ręce fachowca. Okazało się, że badanie jest z serii tych inwazyjnych, a paznokcie szybko rosną w czasie snu.

6. Zuzię, małpkę i jeść


Z pozoru te 3 sprawy się nie łączą. Tylko z pozoru. Lenka bardzo lubi jeść (potocznie mówiąc szamać), a kiedy w pobliżu nie ma nic ciekawszego z zapałem zaczyna szamać Zuzię. Albo małpkę.




piątek, 29 kwietnia 2016

Sprawa się rypła...

Juz od dawna planowaliśmy majówkę w Lenki mamy domu rodzinnym.  I od dawna mówiliśmy, że wyjeżdżamy w sobotę. Nawet wczoraj, kiedy Jędrek obwieścił, że jutro nie pracuje. Tak było aż do telefonu Alki.
 Aż do momentu, kiedy się beznadziejnie wysypałam mówiąc, że oto Jędrek przyniósł mi telefon. No tak, wydało się - nie jest w pracy. Jedziemy dzisiaj.

Właśnie wjechaliśmy na A2. Miało nie być korków. Są. Lena JESZCZE śpi. Jak się zorientuje, że stoimy, to mamy przechlapane. Zostało nam już tylko 300 km. Jej przedpołudniowa drzemka trwa zwykle 40 minut. Może zdążymy?

wtorek, 26 kwietnia 2016

Ciii... Lenka śpi




Wczoraj wpadł mi w ręce wykaz, ile to śpią niemowlęta. No i muszę się pochwalić, że nasze dziecko jest z tych, co to wszystko "lepiej" i "bardziej", bo z niego wynika, że Lena ma już jakieś pół roku... W dzień robi sobie jedynie krótkie drzemki, za to w nocy potrafi ciągiem przespać 7 godzin. Ale cóż z tego, skoro w dzień robi sobie jedynie krótkie drzemki... Dla Lenki mamy 7 godzin snu w nocy to wcale nie jest za dużo. Dla Lenki mamy snu nigdy dość! :)




Co jednak ciekawe, niemowlę (w teorii) łatwiej obudzić. Onegdaj próbowaliśmy to zrobić. Po jakichś 20 minutach wreszcie się udało. Nie wiem dlaczego do tej pory delikatnie kładłam się na łóżku uważając, żeby nie zaskrzypiało, a Jędrek wychodził kichać do łazienki.




Kiedyś dostałam masażer do stóp, ale na czas ciąży schowałam go głęboko w szafie właśnie po to, by kiedyś, kiedy już Lenka będzie z nami, zapewnić sobie ten luksus odprężenia. Przez tydzień stał koło szafy, aż się zakurzył, bo ilekroć chciałam go uruchomić, ona akurat bardzo mnie potrzebowała ;) Późnym wieczorem nie potrzebowałam już masażera, potrzebowałam spać.




Obecnie większą część dnia spędzamy na macie. Długie spacery na deptak zamieniłyśmy na krótsze, w okolicach domu, po tym, jak na deptaku (40 minut od domu) to Małe stwierdziło, że ono nie chce już leżeć w wózku i woli oglądać świat z perspektywy dorosłego. Ja też chciałam wtedy płakać :D




3 tygodnie temu odwiedził nas Jarek i ułożył mi plan treningowy. Takie tam, aby wzmocnić plecy (czytaj: nosi bobasa ponad zdrowie i rozsądek) i przywrócić jako taką formę. Do tej pory ćwiczyłam raz, z czego ostatniego ćwiczenia nie zdążyłam już zrobić. Zresztą powiedzcie sami, czy przysiady w pięciu seriach po 35 to jest mało. Pozostawiam temat do refleksji.





Nie pytajcie dlaczego Lenka nosi łapki niedrapki, tylko kiedy. Lenka nie nosi łapek niedrapek dlatego, że się drapie albo wkłada je do buzi. Lenka łapki niedrapki nosi wtedy, kiedy jej mama ma rozpuszczone włosy.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Wiosenne spacery czyli z wózkiem po lesie...

Pogoda sprzyja długim spacerom, a zatem i my wybraliśmy się na poszukiwanie gałązek wierzbowych z baziami.* Czyste leśne powietrze rekompensowało trudy przepychania wózka przez piaszczyste koleiny, a głód po dłuższym spacerze zaspokoiły ciacha ze sprawdzonej już cukierni. To właśnie tamtejsza beza zainspirowała mnie do bezowego eksperymentu na pierwszy miesiąc Lenki. Wkrótce skończy 2 miesiące, już nie mogę się doczekać, co tym razem dla Lenki wyczaruje tatuś :) :)




A jeśli chodzi o Lenkę, to za karę została w domu. Nie chciała naczyń pozmywać ;o)

* Bazi nie namierzyliśmy.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Chipsy z jarmużu - tego trzeba spróbować!

Po raz pierwszy w życiu upiekłam jarmuż. Upieczcie i Wy ;-)



 Czyste i suche listki jarmużu wystarczy oczyścić z twardych łodyżek, skropić oliwą i oprószyć ziołami. U mnie to były: oregano, bazylia, majeranek, tymianek i rozmaryn. No i sól (dużo soli). Ja, maniak soli (aktualnie na odwyku) musiałam je dodatkowo dosolić. Poza tym no nie czarujmy się, chipsy to chipsy, nawet jeśli zdrowe...

Piekłam je na termoobiegu w 150 stopniach przez 6 czy 7 minut. I doglądać trzeba jak owiec na
 hali - inaczej się spali.



i tuż przed schrupaniem:



Smacznego!


A i pamiętajcie, żeby nie zmuszać znajomych do bycia zielonym. Jak wolą zajadać cheetosy to ich sprawa ;o)

środa, 30 marca 2016

Dlaczego trzeba nosić dziecko w chuście?


Gwoli ścisłości: chusta to nie jest obowiązkowy element niemowlęcej wyprawki, taki jak chociażby łóżeczko. W sumie łóżeczko też nie - nam jak na razie służy jedynie za podstawkę pod przewijak. Ale jeśli już postanowicie, że na rzecz dziecka zrzekacie się jednego ze swoich szali, ew. kupujecie chustę z prawdziwego zdarzenia, to musicie nosić dziecko. Inaczej to jest nie fair.

Nie bez powodu chusta służy do noszenia - naprawdę zawiązanie jej z dzieckiem w środku i zajęcie wygodnej pozycji przed tv nie załatwi sprawy. Dziecko lubi być bujane, noszone, kołysane. Lubi być uczestnikiem wszelkich domowych wydarzeń. Zresztą na pewno da znać, gdyby nosiciel był za mało mobilny ;) Poinformuje również, gdyby coś było nie tak... Kiedy pierwszy raz zachustowałam się z Lenką od razu wykrzyczała "mamo, za gorąco!". Musiałyśmy więc zrobić rozbiórkę, bo długi rękaw w ściśle przylegającej do małego ciałka chuście to zdecydowanie za dużo.

A więc polecam Wam noszenie w chuście. Ręce wolne, można zrobić naprawdę wszystko: można swobodnie zrobić sobie kawę, umalować się czy zjeść. Bez płaczu. Tylko trzeba potem pamiętać, żeby z włosów powybierać okruchy. Szkoda, żeby maluch gromadził je do najbliższej kąpieli ;)

poniedziałek, 21 marca 2016

1. miesiąc za nami




Lenka awansowała oficjalnie i z przytupem, z noworodka na niemowlaka. Był pierwszy skończony miesiąc, był pierwszy bezowy tort i goście, którzy go spałaszowali i byłam ja, która go własnymi rękami ulepiłam. Ja, która go nie tknęłam i której nie wolno było nawet skosztować białkowej masy, czy aby dobrze się ubiła. Dlatego też nie powiem, że "beza mi opadła" albo "beza mi nie wyszła". Uznajmy mój debiut za udany.

Ciocie ulitowały się nad tym naszym biednym dzieckiem, które to poza karuzelą nie posiadało żadnych zabawek. Czy to już pora, aby kupić wielkie pudło na zabawki? Pytam, bom niedoświadczona w temacie.





Już chyba pisałam wcześniej, że Lenka rośnie ponad miarę. W miesiąc mamy 1.5 kg na plusie i coraz częściej zdarza się, że w połowie ubierania trzeba zawracać. A Lenka tego nie lubi O_O

Za nami też pierwsze spacery - te chustowe i te prawdziwe, wózkowe. Fajnie, że przy wózku mam uchwyt na kubek z kawą. Szkoda, że kawa wylewa się na wybojach. Fajnie, że wózek z ekoskóry, to i wytrzeć łatwo. Szkoda, że nie zabrałam chusteczek.

piątek, 11 marca 2016

Kiedy dziecko śpi...


Lenka lubi pozować do zdjęć - zawsze chętnie odwróci się (tyłem) głowy do obiektywu, za to kiedy nie ma się gdzie schować, a ja wyciągam telefon, wtedy zawsze zastanawiam się, czy na pewno urodziła się w chińskim roku małpy, a nie szczura :-/ Nasze dziecko ma bardzo bogatą mimikę.

I radar. Ostatnio coś mi się wymsknęło jakim to jest rozkosznym śpiochem. To prawda, podtrzymuję. Tylko coraz częściej to ja robię za łóżko. Nie wiem w czym rzecz, czy ją ten koszyk, wózek i łóżeczko gryzą w plecy? Na moich rękach czy na brzuchu potrafi spać godzinami, odłożona do łóżeczka chyba wyczuwa, że mama też ma ochotę się zdrzemnąć i od razu robi lament. Nie wiem jak to w końcu jest z tymi snami, czy takiemu noworodkowi może się już coś śnić? Może nie są to obrazy, ale emocje? Czasem podczas snu tak się przestraszy, wzdrygnie, że to musi być jakiś koszmar, który ją nawiedza. Może śni jej się, że ktoś ją zaraz gdzieś odłoży. Samą. No koszmar.

Poza tym rośnie jak szalona - zdecydowanie szybciej przybiera na wadze niż średnia polska. Myślałam, że jeden pajacyk zdążył się już skurczyć w praniu, a tu się okazuje, że skucha, bo maluch już zaczyna z niektórych rzeczy wyrastać.

O, dostaliście kiedyś kwiatka "w takim wypadku"? Ja dostałam w Dzień Kobiet. Siedziałam akurat w salonie kosmetycznym na paznokciach, przyjechał jakiś dostawca, każdej pannie z obsługi wręczył po tulipanie. Zmarnowanym, bo od rana woził w szoferce. I tak wracając z zaplecza z dwiema sztukami policzył wzrokiem klientki (dwie), pod nosem wymruczał "to w takim wypadku"... wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet!

Myślę, że gatunek męski ma się całkiem dobrze, nie zginie. Tylko męskiego pierwiastka w nim coraz mniej...


wtorek, 1 marca 2016

Jak NIE werandować dziecka?



Spokojnie, charakter bloga nie zmienia się w wór parentingowych mądrości, do radzenia komukolwiek jest mi naprawdę daleko. Postanowiłam jednak podzielić się kilkoma spostrzeżeniami na zasadzie "nie znam się, ale się wypowiem". Jeszcze jakieś 2 tygodnie temu nie zastanawiałam się czym jest to słynne "werandowanie dziecka". Zwłaszcza, że nie mamy werandy - to trochę tak, jakby łysy rozkminiał, czy włosy lepiej prostować czy kręcić. Ale przyszedł ten dzień, kiedy i do mnie dotarła ta wiedza tajemna. Za kilka dni czeka nas pierwsza wizyta kontrolna (tzn. Lenkę), więc warto by było, żeby się zaprzyjaźniła choć trochę z chłodnym powietrzem. Tym bardziej, że spacerów na razie nie uskutecznimy, bo czekamy na nowe dętki do wózka. Swoją drogą wózek stoi od kilku miesięcy w miejscu i powietrze mu z kół uszło. Ale wróćmy do werandowania, czyli co zrobiłam nie tak:

1. Przewinęłam dziecko (!) a ono najwyraźniej wolało się werandować w pełnej, ciepłej pielusze
2. Zapakowałam w kombinezon. Zapakowałam to trochę za dużo powiedziane - bobas ubrany w kaftanik nie mieści się w kombinezon. Za to elegancko się denerwuje (a dziwne, bo wdzianko miłe i wyjątkowo twarzowe)
3. Nie dałam jeść - jedzenie zostawiłam na rozgrzewkę po werandowaniu.

I tak do tej pory nasze urocze dziecko widzieli jedynie najbliżsi sąsiedzi i to przez okno ;) Wczoraj usłyszała je cała okolica. W końcu się zlitowałam, żeby do tego małego krzyczącego dzioba nie nawpadało mroźnego powietrza. Taras zamknęłam, maluszka utuliłam i poszłyśmy jeść. I wiecie co? Jadła z takim apetytem, że nie musiałam smyrać śpiocha w ucho, żeby szamał dalej. Ale dzisiaj werandowanie przeprowadziłam już na śpiocha...

czwartek, 25 lutego 2016

Nie da się ukryć, że jest nas troje...

Ach, i od czego ja mam zacząć? Czy w ogóle można jakoś w miarę sensownie opowiedzieć to wydarzenie i cały tydzień, który już za nami? Za naszą... trójką? :) Ja tego nie umiem, więc pozwólcie, że dzisiaj wyjątkowo oddam komuś głos. Wszak tylko ryby głosu nie mają.

Hej, to ja!




Jestem Lenka. Wprawdzie dopiero od kilku dni jestem po drugiej stronie brzucha, jednak mam wrażenie, że jestem jedyną normalną osobą w tej całej rodzinie. Tata nic tylko robi mi zdjęcia. Jemu w głowie pomieszało się zdecydowanie wcześniej niż mamie - kiedy wreszcie przywieźli mnie ze szpitala i chciałam zobaczyć swój pokój okazało się, że cały jest wypełniony kolorowymi balonami. Nie wiem, jak mam dojść do swojego łóżeczka, żeby ich nie podeptać. Ale dobra, pomyślę o tym, jak zacznę bardziej efektywnie wykorzystywać dolne kończyny. Na razie używam ich głównie podczas zmiany pieluchy - w sumie trafienie nogą w świeżą kupę wcale nie jest takie trudne. Wystarczy chwila nieuwagi mamy lub taty i już mam zapewnioną kąpiel nóżki. Ogólnie średnio lubię to całe zmienianie pieluchy, w pewnym momencie stwierdziłam, że wezmę rodziców na sposób. Kiedy będą zmieniać mi pieluchę, postaram się zabrudzić ją ponownie jeszcze zanim zejdę z przewijaka. A kiedy zainstalują mi już nową, wtedy zrobię to jeszcze raz. Tak samo z trzecią - w końcu jak mnie tak będą przewijać przez pół godziny przy akompaniamencie najwyższych dźwięków mojego głosu, to chyba wreszcie dadzą mi spokój? Niestety trochę się przeliczyłam - i tak uparcie robią swoje. Właściwie to już mi obojętne, kto tego dokonuje. Tata jest zdecydowanie delikatniejszy, za to strasznie się przy tym grzebie. W sumie w czasie całej tej operacji zdążyłabym mu "dowalić" jeszcze jedną porcję dla zabawy, ale jakoś nie mam serca... Mama nie jest lepsza. Ktoś jej kiedyś powiedział, że "jak dziecko śpi, to mama śpi", ale mama to chyba śpi z otwartymi oczami. Dziwne, prawda? No i oboje wciąż mi powtarzają, że jestem taka śliczna, cudowna, urocza i kochana... Wiem o tym przecież bez patrzenia w lustro. Wiecie, w pewnym momencie, kiedy jest się takim małym ziarenkiem piasku, przychodzi do was ekipa, która proponuje zakup określonych cech. Można wybierać głównie spośród arsenału cech mamy i taty, ale czasem trafi się coś godnego uwagi w genowym zestawie dziadka, pradziadka czy babci. No więc sobie wybrałam wszystko to, co najlepsze. W ten oto sposób stałam się małą kopią swojego taty. Przyszło mi nawet do głowy, aby obchodzić urodziny razem z tatą, ale postanowiłam dłużej nie męczyć mamy i przyjść na świat te kilka godzin wcześniej. Nie muszę chyba wspominać, że oszaleli, kiedy tylko mnie zobaczyli. Zdecydowanie kwalifikowałam się do kąpieli, w dodatku byłam nieubrana, bo w brzuchu ciągle pływałam w basenie, ale oni od razu stwierdzili, że jestem największym cudem świata... i twierdzą tak do tej pory. I już mi się nawet trochę nudzą te zachwyty ;) A teraz idę spać, bo nie spałam już ze 20 minut, na czym mogłaby ucierpieć moja reputacja etatowego śpiocha, którym zostałam już obwołana.


A więc rozumiem, że poznaliście już Lenkę - naszą ukochaną córeczkę... To może teraz dodam jeszcze kilka słów od siebie, bo chociaż pora jest dzika, wcale nie chce mi się spać;) Bycie mamą to totalnie niesamowite uczucie! Patrzę na to małe szczęście i wciąż nie wierzę, że jest moje. Nasze. Że je wspólnie stworzyliśmy i urodziliśmy (a wcześniej ja trochę podźwigałam). Że jest tak mała, że jeszcze nic nie rozumie, niczego nie wie i nie potrafi. Że nie wie, co to noc i dzień, że wydaje jej się, że życie polega na spaniu i jedzeniu. Na razie nic więcej wiedzieć nie musi. Chciałabym tylko aby czuła, że ją kochamy. Żeby była bezpieczna, zdrowa, zaopiekowana. Żeby zawsze miała szczęśliwe oczy i żeby potrafiła mnożyć miłość dalej i dalej.

Zanim pojawiła się na świecie zastanawiałam się, jak bardzo zmieni się nasze życie - spodziewałam się, że wywróci je do góry nogami, że poprzestawia priorytety. Ale myślałam też o tym, co to zmienia w relacji rodziców takiego brzdąca. Nie, nie bałam się tego, bo wystarczająco dobrze znam swojego męża ;o), ale nie do końca rozumiałam, jak mam podzielić tę miłość na dwoje "po równo" i czy będę umiała zrobić to dobrze. Nie wiem, czy umiem. Staram się. Wiem za to, że jestem jeszcze bardziej zakochana. W Nim, bo... nie sposób tego wszystkiego wymienić. I w Niej - bo po prostu jest.


Ponieważ mały śpioch ciągle śpi, chyba jednak do niej dołączę. Nie będę jej budzić na karmienie, ma jeszcze czas. Zresztą i tak nie jestem przekonana do tego całego "karmienia na żądanie". Jakoś nie mam serca żądać od śpiocha żeby jadł, kiedy woli spać... ;) Uciekam, bo zaczynam prawić od rzeczy. Do kolejnej chwili natchnienia!



piątek, 12 lutego 2016

Słuchajcie, mamy bobasa!

Nieprawdopodobna sprawa. Już wkrótce posypią się zdjęcia, relacje itp. itd., tymczasem przedtem zobaczcie, co też nabyłam:



Całkiem przypadkiem, w pobliżu stacji PKP, odkryłam sklep-kiermasz, w którym sprzedają jakieś stare gazety i książki i tam właśnie wpadły mi w ręce kolorowanki. Następnie kredki dwustronne z biedry, absolutny hit za całe 4,99 zł! Wygrzebałam je gdzieś spomiędzy flamastrów, ostatnia paczka ;) od razu zabrałam się za kolorowanie i oto moje dzieło:



A teraz wróćmy do tytułowego bohatera postu, czyli bobasa...

Otóż bobas jest.
W brzuchu.
Dziękuję za uwagę.


wtorek, 26 stycznia 2016

Fanta rhei, Mirinda rhei - ogółem wszystko płynie

Na Mazowszu Zachodnim odwilż. Chciałam wyjść na spacer z aparatem i pokazać, jak nam się śnieg topi, ale ta strona nie zniosłaby tak przykrego widoku. Podeszłam za to do okna i usłyszałam ogromny łomot, a to kolejna partia śniegu spadła z dachu zaraz obok drzwi wejściowych. Dobrze, że obserwowałam to wszystko z kuchni, bo mogłabym nawet dostać zawału, chociaż i to nie jest pewne, bo jak do tej pory nie zdarzyło mi się badać swojego serca, więc obecność tego mięśnia jest wysoce umowna.

Sąsiad, który ma dzieci, miał też całkiem pokaźnych rozmiarów bałwana. Bałwan przetrwał nawet wielkie odśnieżanie (wyposażony w niemiecki hełm), za to wobec roztopów okazał się bezsilny. Hełm mu spadł, marchewę spuścił na kwintę i tak chudnie w oczach, aż patrzeć smutno. A do wiosny daleko.

My za to na swoje dziecię wciąż czekamy i nadal nie wiadomo, kiedy zapragnie przyjść na świat. Póki co grzebie się tylko jak mucha w smole, a to by sugerowało, że jakoś mu się nie spieszy. Zaczynam się zastanawiać, czy Jędrek faktycznie nie ustalił czegoś za moimi plecami (czyli z brzuchem), aby ten dzień pokrył się z dniem jego urodzin... Byłaby to jednak wielce niedemokratyczna zagrywka, ponieważ jak do tej pory wszystkie decyzje podejmujemy kwalifikowaną większością głosów, przy czym oczywiście to ja głosuję za to Małe.

Kilka dni temu wygrałam w zdrapce 30 zł. Dyszkę zainwestowałam (bez powodzenia) i tak przemyślam jak zaszaleć z tymi dwudziestoma, które mi zostały. Jakieś pomysły? Może ktoś coś słyszał o jakichś pewnych obligacjach? Bo stracić 20 zł byłoby bardzo szkoda. Myślałam o inwestycji w 2 kubełki lodów Grycana, co jak wiadomo może się okazać dobrym ulokowaniem kapitału, bo w końcu inwestuje się w siebie i mogłabym nawet mieć nadzieję na to, że to się jakoś odłoży. Pytanie tylko, na ile warto magazynować takie zapasy, kiedy w brzuchu za wiele miejsca nie ma?

sobota, 16 stycznia 2016

Nie święci garnki lepią

Wracając do kolędy - ksiądz dotarł do nas jakoś po 20.00 i cudem uniknął spotkania swojej łysiny z lampą wiszącą nad stołem. Jednak trzeba będzie ją nieco podnieść...

Chyba nie wspominałam, ale dostałam zestaw startowy do decoupage. Kiedyś wydawało mi się to szalenie trudne, okazuje się jednak, że to całkiem przyjemna zabawa. Dzisiaj się okaże, na ile profesjonalnie ozdobiłam pudełko, bo mój pierwszy hand made tego typu wędruje właśnie do Pauliny. Będę bacznie obserwować jej reakcję. Oto co też mi wyszło:




Jak wiecie, słabo u nas z zasięgiem internetu, nie lepiej jest z tym telefonicznym, zwłaszcza, kiedy chce się pogadać na dole, daleko od okna. Wczoraj właśnie siedząc w takiej czarnej dziurze, czyli przy stole, próbowałam dogadać się z mamą. Mama wreszcie stwierdziła, że w tle słyszy już nie tylko świst lecz także jakieś głosy, no więc mówię, że pewnie nas podsłuchują, bo podpisali jakąś tam nową ustawę. Mama najpierw zaczęła się śmiać, ale zaraz stwierdziła, że nie damy im tej satysfakcji i się rozłączyła :P

PS jesteście pewni, że Was nie podsłuchują...? ;o)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

No jak ja nie znoszę czekać...

Dobrze, że kiedy się urodziłam, byłam jeszcze tak mała, że nie musiałam wystawać w tych słynnych kolejkach, bo najpewniej nie mielibyśmy co jeść.

Siedzę i kwitnę, bo "lada moment" ma być ksiądz z kolędą. Ten lada moment trwa już od 15:00, a tu ani zjeść, ani dalej malować, bo stół przykryłam obrusem. A stół mamy jeden. Obrus zresztą też.

Na księdza jednocześnie czeka też sąsiadka. Tak by wypadało, że u niej będzie wcześniej, więc mam nadzieję usłyszeć, jak do niej zapuka. A tymczasem...

... pół godziny później wciąż cisza. Nie jadłam od 15:00 :P

piątek, 8 stycznia 2016

Adoptowaliśmy kota

Przybył do nas z Wielkopolski i od razu wylazł na ścianę. Tym samym uwolnił balustradę od ciężaru kurtek, a my śmiało możemy powiedzieć, że mamy w domu zwierzę. Tylko polećcie proszę jakąś karmę. Zaznaczam jednak, by nie była to karma z biedronki, bo musiałabym jeździć po nią do biedronki, a nie lubię.



A przy okazji: czy też macie tak, że jak wstajecie rano i wyglądacie kuriera to ten przyjeżdża grubo po 17:00, za to kiedy akurat dłużej śpicie, to budzi was dzwonek do drzwi już po 8:00? Zauważyłam, że tak właśnie działa ten system, tylko jeszcze nie wiem, jak z nim walczyć. W sensie z systemem.

Ostatnio warszawski ratusz zapowiadał, że każdy Warszawianin urodzony w 2016 roku dostanie od miasta śpioszki. Nie powiem, przez moment żałowałam tej decyzji o wyprowadzce, ale trochę mi się poprawiło, kiedy w lokalnym radiu zapowiedziano, że pierwsze dziecko urodzone w tym roku dostanie wózek. I że do tej pory nie zgłoszono, aby w styczniu zdążyło się już jakieś urodzić. Mamy zatem podwójną szansę: pizza i wózek w pakiecie. Ale możemy poczekać też na inne propozycje. Kto da więcej???

Za oknem bajecznie sypie śnieg. Pada tak już od godziny. Dobrze, że jeszcze w październiku Jędrek nabył łopatę do odśnieżania... miał rację: zima do nas przyszła. Na pewno ucieszy go wizja odśnieżania :)

czwartek, 7 stycznia 2016

Ło panie, jak mnie męczy to prasowanie!

Pozwolicie, że sobie deczko pobiadolę. Od rana próbuję wziąć głęboki oddech i jakoś mi się nie udaje. O leżeniu mowy nie ma, bo wtedy to już totalna sapka i nieodparte wrażenie, że oczy wychodzą na wierzch, więc wstałam jeszcze przed świtem i usiadłam. Siedziałam tak chyba z pół godziny, ale oddychanie i tak mi nie wychodziło, więc się wzięłam za prasowanie. Czekała na mnie kolejna zapełniona suszarka maleńkich śpiochów, półśpiochów, pajaców, kaftaników... - czego to tam nie było.W międzyczasie nastawiłam pranie i stąd wiem, że przy desce spędziłam 2 godziny (!) prasując wszystko jak leci. Może dlatego, że po każdej sztuce musiałam usiąść i to złożyć. Posegregowałam je na rozmiar "maluch total" i "maluch, ale bez przesady". Zastanawiam się kto mądry powiedział, że dziecięce ubranka trzeba przeprasowywać. Fioła można dostać, a ja myślałam, że lubię prasować. Odwołuję to. W ogóle zastanawiam się, czy nie powinnam mieć jakiegoś miniaturowego żelazka, bo klasyczny model średnio sobie radzi z takim maleństwem. A w ogóle to jak można być AŻ TAK małym?! Serio, ja nie pamiętam jakoś żebym była kiedykolwiek taka mała ;)

Złożyłam przy okazji 2 komplety i proszę o ocenę, który bardziej się podoba.




Dodam tylko, że część ciuszków mamy pożyczonych, dlatego wśród nich znalazły się zarówno te typowo chłopięce jak i dziewczęce. Zresztą chyba wciąż mamy w modzie gender, więc dziecku trzeba pozwolić wybrać sobie płeć... ;) ściany w pokoju malucha są niebieskie, ale dla kontrastu mamy różowe rolety. Poza tym przez długi czas na tego małego brzuchowego wierciocha mówiliśmy po prostu "Bo", więc czy w ogóle warto się przestawiać? :D

Wczoraj odwiedziliśmy miejscową pizzerię - lokal jest prowadzony przez Włochów, a pizza naprawdę przepyszna, więc na pewno tam wrócimy. Wprawdzie przeżyłam chwile grozy, kiedy zaciął się klucz w toalecie, ale właściciel z kelnerką zapewnili nas, że gdybym u nich urodziła, to dziecko będzie miało darmową pizzę po wieki. Nie powiem - Jędrek podłapał temat. Aż zaczynam się bać, w którą stronę wyruszymy w godzinę zero :/

Rozmawiałam z Jędrkiem. Jędrek jest praktyczny i ma na wszystko rozwiązanie. Bardzo się zmartwił moimi dusznościami i powiedział, że... kupi mi tlen :P