piątek, 27 września 2013

Znalazły się zdjęcia ze ślubu i wesela ;)

... i nawet ładne albumy przy okazji. Wszystko dostaliśmy  w poniedziałek, szczerze mówiąc sądziłam, że tych zdjęć miało być mniej niż jest ;o) Nie obyło się bez niespodzianek - oglądając zdjęcia w domu w pewnym momencie padło pytanie: "A kto to jest??" Wśród zdjęć z kościoła znaleźliśmy 5-osobową rodzinę, zajmującą miejsca w ławkach po lewej stronie. Nie wiemy, kim są :D Tego to nawet Mama nie wie, facet jest podobny zupełnie do nikogo, dzieciak - do swojej mamy, a ten z tyłu ubrany w zwykły t-shirt rozgląda się, jakby sam rozmyślał, czy nie pomyliły Mu się kościoły, a w najlepszym wypadku - godziny mszy. Kobiety wyglądają jak siostry bliźniaczki. Czytałam kiedyś o widmach, których w rzeczywistości w danych miejscach nie ma, a po wywołaniu fotografii okazuje się, że je widać... składam to na karb starego Lubitela Maćka, chociaż pewnie sam nie wie o kim mowa ;)

Do albumów i płytki dostaliśmy też wino - nie wiemy jak to interpretować?

1. Dostaliśmy je w standardzie
2. Uznał, że lepiej nie oglądać tych zdjęć na trzeźwo
3. Stwierdził, że tacy jacy jesteśmy nie jesteśmy normalnie, ale wciąż na fali
4. Dał je w zadośćuczynieniu, że tak długo czekaliśmy
5. Sam jest abstynentem, a dostał od kogoś i nie wie co się z tym robi
6. Nie posiada korkociągu
7. Zdecydowanie woli wódkę
8. To pułapka... (na szczęście jeszcze nie odkorkowana!)
9. Chciał być miły

Maćku, zajmij stanowisko, inaczej boimy się otworzyć butelkę :P

A teraz krótka historia obrazkowa:

Paulina: Dlaczego ja tych guzików nie mogę zapiąć, ja nie wiem... nie schodzą się
Beata: Co się nie schodzi? Jak to się nie schodzi?! Przytyłam!!!
Paulina: No weź te ręce, opuść! No już. Schodzą się.


Tu poniżej debatujemy o czymś szalenie istotnym, ale za cholerę sobie nie mogę przypomnieć o czym. Może Paulina wie ;)



Beata: Jak się nie da w środku, to najwyżej nad kokiem, tak całkiem wyżej mi przypnij


Paulina: No Ty chyba jesteś nienormalna jeśli myślisz, że ja to tak zostawię na czubku!


Kiedy wszyscy byli już gotowi (poza mamą, która wciąż siedziała u fryzjerki...), Jaś najwyraźniej stwierdził, że zanim wskoczy w swój formalny strój, warto zapozować Maćkowi do kilku ujęć:


A teraz co u nas:

W sobotę organizowałam Magdzie wieczór panieński, chyba nabrała sił przed weselem, zresztą kto by się nie zrelaksował leżąc przez godzinę w ciepłej czekoladzie?? Sama nabrałam ochoty na SPA :) W sobotę muszę za to wypuścić Męża na wieczór kawalerski, na szczęście podobno wszystkie typowo kawalerskie atrakcje w całej Warszawie są dawno wykupione, także tak... Ponadto muszę wejść głębiej w temat świadkowania i rozejrzeć się za butami i w miarę pojemną torebką. To będzie pierwsze wesele, na którym nikt nie będzie mnie zapraszał do kółeczka panien łapiących welon/bukiet, także jak do tej pory nie było mi go dane złapać, tak już nie będę miała nigdy ku temu okazji.
Okazało się, że Jędruś nie da sobie zawiązać muchy pod szyją, więc dobrze, że umiem już zawiązać krawat - przyda się moja nowo nabyta umiejętność. Poza tym czuję, że mogę to robić zawodowo. Ba - mogłabym je wiązać godzinami!

A poza tym fajnie jest być żoną! :) To już przeszło miesiąc, kiedy noszę nazwisko najcudowniejszego mężczyzny na świecie, i szczerze każdemu życzę takiego stanu (nie męża konkretnie, bo Ten już został wypisany z rejestru dostępnych do porwania przed ołtarz), ale ogólnie - takiego zakochania. Jędrek się nawet ze mną nie kłóci, tylko "przekomarza się z żonką" :P

czwartek, 26 września 2013

Wrażeń ze ślubu i wesela część 6

Odcinek pt. Marilyn Monroe


Niekwestionowaną bohaterką tego wpisu będzie Wiola, czyli weselna Marilyn Monroe. Kto porównał Wiolę do tej gwiazdy? No o to już trzeba zapytać samą Wiolę...

Tu nasza Marilyn łapie bukiet, co wróży Jej rychłe zamążpójście...


"Zajęty? Znajdę innego kandydata!"


 Wodzirejowi wydała się najwdzięczniejszą osobą do zabaw i inscenizacji oczepinowych:


Tu Wiola uparcie twierdzi, że w kieliszku jest woda, co obwieszcza grubym, męskim głosem:


A tu ja i moje "Druhny":


środa, 18 września 2013

XXXVI SŚKOiW i latający cyrk

Weekend spędziliśmy w Skierniewicach, gdzie załapaliśmy się na Święto Kwiatów Owoców i Warzyw (tata Jędrka przywołuje w tym miejscu alternatywną nazwę: Święto Kwiatów, Owoców i Robali). Jest to taki wyjątkowo duży festyn, na którym wszyscy biegają z wielkimi donicami krzewów i smagają tymi gałęźmi po oczach tych, którzy starają się kupić 10 kaktusów w rewelacyjnej cenie 10 złotych lub udają, że kupią słój miodu, o ile pani pozwoli im spróbować jeszcze 4 gatunków... Konkurencja wśród przedstawicieli pasiek jest jednak na tyle duża, że można przebierać do woli, w konsekwencji czego stosunek degustatorów do klientów wynosi 20:1 Ponieważ trzymamy dietę, nie próbowaliśmy za dużo, za to nabyliśmy 3 słoiki miodów, z czego smaczniejszy jest ten z cynamonem. Smakuje jak lody cynamonowe od Grycana...

Tłum zarówno w sobotę jak i w niedzielę był niesamowity, ale udało nam się kupić też 2 zapachy do szafy (na które polowaliśmy), kawałek sera korycińskiego (jest całkiem niezły) i nóż do wycinania sprężynek z warzyw.

Atrakcją wieczoru miał być zespół Weekend, ale chyba nie stanął na wysokości zadania... Po trzeciej piosence Ona tańczy dla mnie zwolniliśmy kawałek bruku.



Na miejscu spotkaliśmy Wojtka i jego ziomków z taekwondo, po czym skierowaliśmy kroki w stronę wesołego miasteczka. Na tym polu także nie zabrakło konkurencji - lunaparki były 2 i wyglądały bardzo podobnie. Mąż czule pożegnał mnie przed zajęciem miejsca w karuzeli EXTREME...
więcej nie pamiętam :D



Przez większą część czasu usiłowałam przypomnieć sobie, ile trwa cykl, w który wprawiona została ta machina, sprawdzałam, czy obręcz na pewno dobrze się trzyma i wyobrażałam sobie na ile kawałków rozpada się i jak daleko leci człowiek, który z tego wypada. Oczywiście to wszystko po omacku. Kiedy już żegnałam się ze światem i pocieszałam się w duchu, że na pewno między fotelem a ziemią bezboleśnie traci się przytomność, karuzela zaczęła zwalniać... Nie polecam zabawy tym, którym na widok wirującej huśtawki robi się słabo, ale ci, którzy śliwki popijają mlekiem - już mogą. Ja należę do tych drugich <mistrz> i z perspektywy czasu tak sobie myślę, że trzeba było iść także na to:


Wczoraj za to bawiliśmy na kolacji u Michela Morana, który od wejścia stwierdził, że spotkanie będzie jak najbardziej nieformalne. Trochę nadziwował się nad imieniem Jędrzej, ale okazało się, że ma już za sobą małą "gafę" związaną z urodzinami małego Jędrka. Skosztowałam kilku niepospolitych dań, m.in. tatara z kaczki, który był szczególnie interesujący, a dostać go można właśnie w Bistro De Paris Michel Moran.
Przy tym ciekawy wystrój, wielkie lustro... (którego nam brakuje w mieszkaniu :P)

A dziś mija miesiąc od naszego ślubu. Jak szybko :) Zaraz po ślubie uległam przepoczwarzeniu zyskując nowy przydomek: na razie jednak pozostawię go jako przydomek prywatny (pochodne od Żona, żonka, żoneczka...)

środa, 11 września 2013

Gdzie są nasze zdjęcia?!

Wszędzie szukałam. Zawieruszyła nam się płyta ze zdjęciami, i album, i wszystko. Wcięło. Myślałam, że nas okradli, ale w sumie - poza resztką masła orzechowego i kilkoma łakociami - nic więcej nie zginęło... No więc szukam w szafie, pod łóżkiem i na parapetach. Za pralką, pod stołem, między papierami, w szafce z przyprawami, w lodówce... Nie ma. Przecież ten album nie jest wcale mały, owszem, do szuflady się  zmieści, ale my nie mamy ani jednej szuflady :/

Wczoraj widziałam sąsiada jak niósł coś pod pachą, ale minę miał, jakby to były siaty z zakupami. Odpaliłam wszystkie płyty łącznie z instalką Windowsa, ale niestety - tam też ich nie ma. No dobrze, nie mam w/w płyty, ale wszystkie które mam - przejrzałam. Frustracja doprowadziła mnie do ostateczności i kazała wywalić śmietnik do góry dnem, szczęście, że nie posłuchałam wewnętrznego głosu. Zachowałam resztki godności.
Wypytałam dozorcę, czy nie widział na osiedlu kogoś podejrzanego, ale tylko przestępował z nogi na nogę i odpowiadał półsłówkami. Posunęłam się dalej: wcisnęłam kasjerce w Mokpolu 2 złote tytułem napiwku i zagadnęłam, czy aby nikt się nie kręcił w celu odsprzedania cudzych zdjęć. To był zły trop. Ona też uparcie twierdziła, że nie wie o co chodzi, a na koniec szeptała, żeby nie kupować więcej karmy dla kota jeżeli się nie ma kota...

i wtedy właśnie środek z lecytyną zaczął działać i uświadomiłam sobie, że DO TEJ PORY NIE DOSTALIŚMY ZDJĘĆ.



Nie mamy ani albumu, ani płyty. Na szczęście mamy jeszcze resztki cierpliwości :P W zadośćuczynieniu będziemy mieli fajną sesję w Warszawie nocą :) Wrzucę fotki! :)

Czyli jednak opłaciło się skontaktować z drukarnią, żeby jedną kartę przypadkowo zadrukowali dwa razy...