środa, 31 grudnia 2014

Moje podsumowanie 2014 roku

Pisałam ostatnio o wspólnocie słodyczowej, a tak się składa, że Jędrek się rozchorował. Słodycze owszem pałaszuje ze smakiem, jednak oznacza to, że sylwestra spędzamy w domu - wspólnota dusz, obyczajów i lodówki nie pozwala mi działać inaczej. Jest już wprawdzie dużo lepiej niż jeszcze 2 dni temu, nie zmienia to jednak faktu, że zamienił się na głosy z Tomaszem Knapikiem...




Kaszel i podobne grymasy można zrozumieć, jednak kiedy w aptece prosi się o syrop z zastrzeżeniem, aby nie był niesmaczny, bo chorowitek nie wypije, a przy tym ma być stosowany przez dorosłego, to mina farmaceuty mówi sama za siebie.


Kiedy przejrzałam bloga aby przypomnieć sobie, o czym pisałam w tym roku uświadomiłam sobie, jak krucha jest pamięć. Stwierdziłam także, że dobrze jest mieć miejsce, w którym można skatalogować anegdoty, zdjęcia miejsc i opisy wrażeń, bo to sprawia, że łatwiej do nich wracać myślami. Kiedy w mroźny dzień oglądam fotografie z wakacji od razu robi mi się cieplej, nie tylko dlatego, że są pełne słońca, ale głównie dlatego, że po prostu ciepło mi się kojarzą.


Wielkie podsumowanie 2014 roku :)


To co teraz zrobię oszczędzi Wam buszowania po poszczególnych miesiącach. I tak w styczniu nabyłam cudny żółty blender, którego miałam używać non stop. Ostatecznie pozwala na robienie zup-kremów. Raz spróbowałam zrobić koktajl i skruszyć (a co!) lód. I to jest dobre określenie: "spróbowałam".

W lutym utknęliśmy w metelińskiej zaspie, a Jaś szalał przy Gumimisiu. Nauczyłam się robić parzone pączki, a z okazji walentynek nabyłam zestaw do czekoladowego fondue, po czym (a raczej przed czym) zdążyłam się pochorować i romantyzm wieczoru szlag trafił.

W marcu odwiedziliśmy Pałac w Klemensowie, gdzie odbywała się nasza ślubna sesja plenerowa, a na Dzień Kobiet Jędrek odczarował walentynkowe porażki i zrobił mistrzowskie sushi. Sama sobie sprawiłam za to prezent w postaci 2 różowych hantli, które dziś są już do oddania. Ktoś, coś?
Pojawiliśmy się także u cioci w Częstochowie, gdzie ostro nas wywiało!

W kwietniu zajmowaliśmy się planowaniem wieczoru panieńsko-kawalerskiego dla Gosi i Piotrka i wybraliśmy się razem na zamek Grodziec. Kolejny raz zachwyciło nas Dolnośląskie.

Majówkę spędzaliśmy w Sopocie, a po powrocie bawiliśmy się na weselu u Gosi i Piotrka. Od początku miesiąca przygotowywaliśmy też pudełko, które ma zostać otworzone przez w/w w 1. rocznicę ślubu. Stan na dziś: pudełko wciąż nieotwarte :D

W czerwcu mama odwiedziła miasto kwiatów, owoców i warzyw, a ja dostałam paletę cieni do makijażu. Nawet kilka razy użyłam ;o) Do Warszawy przeprowadziła się Magda, którą to przypadkowo udało mi się spotkać. Oczywiście obiecanki cacanki - do ustawianych kaw/piw nie doszło... Stęsknieni term testowaliśmy te w Mszczonowie, ale był to kaprys zdecydowanie jednorazowy. I niepowtarzalny. Zostałam też matką chrzestną Jasia, co obliguje Go do kochania cioci. Tragicznie zakończyła się wizyta Pauliny w chacie Gotów. Tragicznie dla chaty.

Pierwszy tydzień wakacyjnego urlopu wypadł w lipcu. Spędziliśmy go na Kos, skąd wróciliśmy z ciemniejszym kolorem skóry. Razem z Kubą udało nam się objechać całą wyspę, a przypadek i trochę szczęścia sprawiło, że znalazłam się w kokpicie A320. Na wyspie robiliśmy dużo ciekawych rzeczy, m.in. grzaliśmy się w gorących wodach termalnych, więc żal było wracać.

Papierową rocznicę ślubu świętowaliśmy w Marakeszu, na placu Jemaa El Fna. To właśnie tam, w sierpniu, po raz pierwszy miałam na sobie węża i uczyłam się robić zakupy na souku. Posmakowaliśmy uroku dzikich tłumów nad Atlantykiem, a Jędruś zrobił sobie kuku w łapkę. W Maroku uczyłam się też wyciskać olej arganowy, a po powrocie zaliczyliśmy pierwsze wspólne grzybobranie. Pojawiliśmy się także w starej podsandomierskiej winnicy, gdzie kosztowaliśmy wina i zwiedzaliśmy jej wzgórza.

We wrześniu zwiedzaliśmy Śląsk Opolski, odwiedziliśmy m.in. przepiękny Zamek w Mosznej. Szlifowaliśmy także grzybiarskie umiejętności, przemierzaliśmy ścieżki Puszczy Kampinoskiej, gdzie fotografowaliśmy opuszczone domy.

W październiku przekonałam się o tym, że perfumy potrafią się zepsuć, i o tym, jak cudownie wygląda jesień w Białowieży

Listopad okazał się równie słoneczny i ciepły, co pozwoliło na przyjemne zwiedzanie Kalisza, Zielonej Góry i - tradycyjnie - Poznania. Tym razem towarzyszyli nam Gosia, Aleksander i Piotrek. Kalisz na szczególną uwagę nie zasługuje, za to pobliski Zamek w Gołuchowie owszem. Z przykrością zauważyliśmy, jak bardzo pordzewiała nasza kłódka. Ale miłość wcale :D

W grudniu po południu szybko robiło się ciemno, a i poranki były nie mniej ponure. Boże Narodzenie spędziliśmy na wschodzie, skąd właśnie Jędrek przywiózł chorobę. W zamojskiej katedrze wysłuchaliśmy części koncertu kolęd i pastorałek, jednak kiedy jeden z artystów męczył siódmą kolędę bez szczególnych fajerwerków uznaliśmy, że resztę dośpiewa Jędrek. Też umie.




I to by było na tyle podsumowania całego roku - starałam się to jakoś skondensować, żeby czytało się jak najkrócej. Dziękuję za uwagę i zachęcam do podobnych wspominek ;o)

wtorek, 23 grudnia 2014

Prawie śnieżne Święta

Pięknie zapowiadają się nam tegoroczne Święta: za oknem cały czas pada, wprawdzie deszcz, ale jakaż to różnica. Słońca nie widać, a szyby zaparowane, więc właściwie to jest biało... Na chodnikach ślisko, w sklepach coraz tłoczniej i coraz przaśniej, wszystkim udziela się świąteczna aura. Kasjerka w supersamie chciała mnie oszukać na gruszkach (pewnie ateistka). Na gruszki więc się obraziłam i z nich zrezygnowałam. Pan następny w kolejce aż syknął... widać, że Świąt ma dosyć jeszcze przed Świętami ;o)

Dziś znów występowałam w roli "eksperta" na antenie, tym razem była to radiowa trójka. Jak tak dalej pójdzie, to razem z Werą będziemy musiały musiały wziąć kilka lekcji z emisji głosu. Ufam, że w tej stacji nie przekręcą mi nazwiska ;o)

A tymczasem, gdybym już nie zajrzała wcześniej, życzę Wam wszystkim takich Świąt, jakich chcecie: śnieżnych albo upalnych, spokojnych albo pełnych wrażeń, bez prezentów lub na bogato, przy pachnącej igliwiem choince albo w towarzystwie plastiku. Nie wnikam przecież w czyjeś upodobania!

piątek, 19 grudnia 2014

Wspólnota słodyczowa po ślubie

Czy wiecie o tym, że - o ile nie podpisaliście intercyzy - od dnia ślubu obowiązuje Was wspólnota majątkowa? Dziś Jędrek uświadomił mi, że jest coś takiego jak wspólnota słodyczowa. Na czym to właściwie polega, z czym się wiąże i "z czym to się je?" No oczywiście z czekoladą, żelkami i ciastem. Co kto lubi...

Obwieścił także, że jest obowiązany wszystkie otrzymane słodycze dostarczać do siedliska. A propos: zastanawiałam się kiedyś nad popularnym zjawiskiem odchudzania się do ślubu i tycia po ślubie. To by tłumaczyło bieg zdarzeń - przed ślubem każdy samolubnie zjada swoje łakocie, a po ślubie musi podzielić się z małżonką. A ponieważ jak wiadomo kobiety potrzebują dużo magnezu, nie pozostaje im nic innego jak pałaszować w/w pyszności.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Coraz bliżej Święta :)

Niepotrzebnie martwiłam się o poduszkę, bo mój prezent został schowany pod choinką (tak, u nas choinka stoi ubrana już od 1 grudnia, to taka nasza nowa świecka tradycja).

Chciałam tylko obwieścić tutaj, że do Świąt niestety nie będę publikowała aktualnych zdjęć. Nie wchodząc w szczegóły - obejrzałam już kilka odcinków "Ostrego cięcia" i byłam przekonana, że to wystarczy, by sprawnie władać nożyczkami, grzebykiem i maszynką. Okazuje się jednak, że to trochę trudniejsze, zwłaszcza, jeśli ktoś jest właścicielem nieregularnych loków ;o)

Wprawdzie do reszty nie zgłupiałam i nie ćwiczyłam na sobie, ale mina Jędrka podczas całej operacji mówiła sama za siebie. Zresztą każdy by się zafrasował, gdyby nad jego głową "fryzjer" wypowiadał zdania w stylu:

O kurde...
O nie, ale dziwnie...
Spokojnie, mi też się trzęsą ręce!

Przed snem musiałam jeszcze co nieco poprawić (perfekcjoniści tak już mają).


Ach, dla uwiecznienia kłódki, która wisi sobie na poznańskim moście wstawiam kilka zdjęć. To na wypadek, gdyby do przyszłego roku rdza zeżarła ją do reszty, bo ku naszemu zdziwieniu przez rok ledwie można odczytać napisy, przez co już trudno było nam ją odnaleźć.




Jeszcze przed Świętami będzie co nieco o nowym, ciekawym punkcie na planie Poznania :)

Obliczyłam, że do Świąt zostało już tylko 9 dni!

piątek, 5 grudnia 2014

Mam za małą poduszkę :(

I na poważnie obawiam się, że byłam w tym roku zbyt grzeczna, by Święty zdołał upchnąć pod nią prezenty dla mnie. Mam jednak czasem w zwyczaju zaskarbiać sobie poduszkę Jędrka, więc nie zdziwmy się, jeśli ktoś obudzi się jutro bez swojej podusi. Ale czy to jest interesowność z mojej strony? Otóż, nie jest.

Kiedy zrobiłam podsumowanie moich tegorocznych dobrych uczynków - lista jest tak długa, że nie dam rady jej tutaj wkleić. Ograniczę się zatem do trzech punktów:

1. Walczyłam z rozrzutnością. Kiedy kusiło mnie, żeby kupić coś pod wpływem impulsu zadawałam sobie pytanie: Czy na pewno jest mi to potrzebne do szczęścia? (Niestety wciąż nie umiem udzielać odpowiedzi przeczącej)
2. Dbałam o męża. Wprowadzałam różne zakazy typu "Nie jemy po 21:00", do pojemnika na kawę wsypałam bezkofeinową i się nie przyznałam, wyrzuciłam kilka koszulek, żeby się sam za siebie nie wstydził...
3.Pozwalałam się rozpieszczać :)

Czy to wystarczy? Nigdy nie możemy być pewni niczego na 100%, więc po namyśle muszę odpowiedzieć: nie wiem. Ale wiem, że nawet, jeśli trafi mi się jakaś rózga, mamy już prezent dla Jasia, którym możemy się bawić aż do świąt! Chyba go sobie zaraz uruchomię...




A w ogóle tak sobie myślę, że przyjemniej jest prezenty dawać niż otrzymywać i chociaż uważam, że o wiele łatwiej jest kupić coś kobiecie, tak mam w głowie (a niektóre już przekazane do realizacji) sporo tych dla Jędrka. I już się nie mogę doczekać na niektóre z nich! Śnią mi się nawet po nocach... ;o)

Chociaż mój entuzjazm może być na wyrost, bo gdzieś przeczytałam dzisiaj, że kobiety dużo więcej czasu niż mężczyźni poświęcają na poszukiwania i zakup prezentów dla swoich partnerów - ale co ciekawe - to mężczyźni są zwykle niezadowoleni z tego, co dostają.

Niewdzięczność
Niewdzięczność
Niewdzięczność!

poniedziałek, 24 listopada 2014

Tak właśnie wygląda Poznań za dnia

Poznańska starówka w ogóle się nie zmienia - ratusz stoi w tym samym miejscu, waga też. Pierwszy raz mieliśmy za to sposobność obserwować trykanie się koziołków rogami na ratuszowej wieży. Robią to 12 razy.

Na dole kibicuje im sekundujący tłum, który po 12 tryknięciach nagradza je oklaskami, i wszystko byłoby super, bo nagraliśmy krótki film z arcyważnego wydarzenia, gdyby nie facet-troll, który komentował wszystko i wszystkich zza naszych pleców. I gdyby nie jakaś babka, która w 10 minut opowiedziała drugiej babce jak się czuła w dwóch ciążach. Z intymnymi szczegółami



 A teraz zobaczcie jak wyglądają trykające się na ratuszowej wieży koziołki:



piątek, 21 listopada 2014

Drugie spojrzenie

Zanim z relacją dotrę do samego Poznania, przedstawię jeszcze 3 miejsca, w których warto się pojawić. Nie będzie to skrawek chodnika przy kawiarni na Placu Zbawiciela, za to w jednym nich nawet można zapozować "na ściance". Miejsca te łączy jeden fakt - spodobały nam się na tyle, by pojawić się w nich po raz kolejny. Poniżej zamieszczam zdjęcia z ostatniej podróży przeplatane bezładnie ze starszymi. I tak odwiedziliśmy kiedyś i wróciliśmy ostatnio do:

  • Rezerwatu przyrody Meteoryt Morasko

Park jak park? Otóż niezupełnie - w miejscu, w którym teraz rośnie las, jakieś 5 tysięcy lat temu spadły kawałki meteorytu nazwanego Meteorytem Morasko. Największy z kraterów ma 11,5 metra głębokości. Wieś Morasko znajduje się tuż przy północnych granicach Poznania. Trafić - raczej łatwo, tylko trzeba wiedzieć, że nie idziemy w las po tej stronie drogi, gdzie jest tablica informacyjna z mapką, ale naprzeciwko, gdzie leży głaz.







  • Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie

W Muzeum - Pracowni Literackiej Arkadego Fiedlera chyba nigdy nie ma wielu turystów, za to zobaczyć można naprawdę wiele cennych eksponatów, z żywymi piraniami włącznie...

Gabloty 4 pomieszczeń puszczykowskiej willi są wypełnione pamiątkami z podróży, a na ścianach - bogata galeria zdjęć. Także otoczenie willi (tzw. Ogród Tolerancji) zasługuje na zwiedzanie - zgromadzono tu wiele posągów, a wśród nich posąg z Wyspy Wielkanocnej czy posąg Buddy, kalendarz Azteków, a nawet replikę Santa Marii (statku Kolumba) w skali 1:1.




  • Browaru Lecha

I nie, wcale nie dostałam zgrzewki piwa, aby o tym napisać. Polecam odwiedzić, bo to naprawdę dobrze zorganizowana wycieczka. Bilety kupimy na miejscu, ale warto wcześniej zarezerwować miejsce, zwłaszcza w gorących okresach. No chyba, że komuś obojętne, czy zostanie dołączony do niemieckiej wycieczki, czy do polskiej.

Jest to działająca fabryka, dlatego na pracę taśmową będziemy mogli popatrzeć jedynie przez szybę, a zdjęcia zrobimy tylko w zabytkowej warzelni przy kadziach. Po trwającym niecałą godzinę zwiedzaniu dostajemy kupon na piwo w pubie na dole. I tutaj właśnie można pozować przy ściance ;)




Po zwiedzaniu browaru można otrzymać Certyfikat Piwowara - jeden już mieliśmy, z poprzedniej wizyty. Teraz walczyliśmy o drugi. Niby papier jak papier, ale zawsze można wpisać do cv, no więc gramy (Certyfikat zdobycia latarni morskiej w Sopocie już mamy, to czemu nie mielibyśmy zdobyć kolejnego?). I udało nam się go zdobyć! Pomyślałam "Super, tamten mam jeszcze na panieńskie nazwisko" i (mądry Polak po szkodzie) poprosiłam Jędrka, żeby poszedł do przewodniczki, która uzupełniała nazwiska. I co mam? Drugi certyfikat, tym razem na nazwisko... "Jasiniak"! O jak się cieszę :P




wtorek, 18 listopada 2014

Głogów - kolejna perełka

Do Głogowa trafiliśmy zupełnie przypadkiem - miasteczko całkiem niespodziewanie "wyrosło" na trasie z Kalisza do Żagania, a ponieważ z Kalisza wyjechaliśmy wczesnym rankiem odpuszczając sobie spacery po mieście - dysponowaliśmy zapasem czasu.

Głogów okazał się być naprawdę ładnym miasteczkiem. Miasto potraktowało nas niskobudżetowo, bo za wejście na wieżę tamtejszego ratusza zapłaciliśmy całą... złotówkę. Uznaliśmy zatem, że na pieniądzach im nie zależy, toteż obiad zjedliśmy w barze mlecznym. Smakowało nam tak samo dobrze jak w Kaliszu.




W Głogowie notuje się o wiele większą tolerancję dla odmiennych orientacji seksualnych niż w stolicy, bo słynna tęcza na Placu Zbawiciela płonęła już kilkakrotnie, za to w Głogowie różowy most trzyma się nadal... i jeżdżą po nim nie tylko geje!




Przypomniałam sobie przy okazji, jak było mgliście. Z Głogowa ruszyliśmy do Żagania, który zasłynął (zekranizowaną i opisaną) wielką ucieczką lotników - więźniów niemieckiego obozu jenieckiego (The Great Escape). To, co możemy zobaczyć na terenie byłego obozu jenieckiego w głównej mierze stanowi zrekonstruowany budynek baraku + zachowane przedmioty użytkowe.





Mały apel: nie mylmy stalagów i oflagów z obozami koncentracyjnymi. Może zorganizowany pod Żaganiem obóz miał pełnić funkcję propagandową, ale też żołnierze, którzy chcieli pracować - zarabiali i na dobrą sprawę (z tego co nam powiedziano) mogli oddawać się wyłącznie kabaretom i innym zajęciom. Najgorsza była jednak nuda i to, że nie mogli walczyć.




Zanim trafiliśmy do Poznania, zahaczyliśmy o Świebodzin, gdzie mieści się najstarsze Tesco w Polsce:




Najstarsze, bo powstało 10 lat przed Chrystusem...




i Nowy Tomyśl, który słynie z największego na świecie wiklinowego kosza: