niedziela, 30 czerwca 2013

Jędrek jest "święty" :D

Cały dzisiejszy dzień spędziliśmy na:

  • czesaniu mnie
  • malowaniu mnie
  • komplementowaniu mnie

Ogólnie jak najbardziej polecam - można się nieźle dowartościować. Włosy WCALE nie są takie nieukładne jak do tej pory sądziłam, rzęsy wyglądają jak sztuczne, a usta, oczy... ochy i achy. Pani od makijażu proponowała współpracę. Świetna psychoterapia!

Generalnie fajnie jest zobaczyć się w smoky eye czy kilku innych rodzajach makijażu (wstyd mi, że jako kobieta nie pamiętam co jak się nazywa!) Do fryzjera wchodziłam pełna lęku i obaw (serio, wolę chodzić do dentysty, przynajmniej nie widać efektów na zewnątrz), ale okazało się, że pani jest całkiem obyta i nawet umie kręcić tym, co z założenia służy do prostowania. Najpierw przez kwadrans kręciła włosy i tapirowała, po czym zrobiła z tego upięcie - na bok. Nie do końca o to mi chodziło, aczkolwiek babka zrobiła coś niebywałego - chyba - podkreślam chyba - przekonała mnie do tego looku. W razie czego - wszystko mamy na zdjęciach, więc nie tylko myślami będę mogła do tego wrócić. Fryzura zajęła niewiele ponad godzinkę, co jest niczym w porównaniu z makijażem.

Wariacje na temat makijażu trwały... ponad 3 godziny. Oznacza to 3 godziny siedzenia na krześle z zamkniętymi i otwartymi na przemian oczami, trzeba jednak przyznać, że była to całkiem miła posiadówka. Być może nieco więcej na ten temat miałby do powiedzenia Jędrek, który wytrwale towarzyszył obok - na kanapie - i wykonywał fotoreportaż. Domyślam się, że kolejne wersje "oka mniej" czy "oka bardziej" były już dla Niego mało zauważalne, jednak po każdej nowej ingerencji ochoczo kiwał głową i uśmiechał się.
Mam oczywiście 1500 zdjęć, które można teraz do znudzenia przeglądać ;)



Wera nie wierzy, że Jędrek naprawdę nie marudził. Mówi, że albo On ewidentnie musi być jakiś święty, albo "stan zakochania nadal trwa". Myślę, że z tym drugim to prawda i z wzajemnością :D W dodatku usłyszałam od mojego prawie-męża, że jestem piękna i cudowna i w każdej fryzurze i makijażu będę wyglądała tak bosko, że w ogóle nie ma znaczenia to, czy to oko będzie szare czy fioletowe. Osobiście polecam każdemu znalezienie tak kochanej drugiej połówki...



Wieczorem odgrzebałam jeszcze swoją sukienkę sprzed 4 lat, i to jest JEDYNA sukienka, którą (po drobnych przeróbkach) akceptowałabym ponownie. Wszystkim pozostałym sukienkom, jakie kiedykolwiek kupiłam na jakiekolwiek wesele mówię twarde i zdecydowanie NIE!



Dobra, i tak wystarczająco dużo zdjęć tu wrzuciłam. Kolejna sesja to będzie Młody Jędruś z jabłkiem i zaręczam, że będzie lepsza od oryginału, jaki popełnił R. Santi... ;o)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Przyodziewania Jędrka cd.

 20-sta rocznica ślubu. Żona mówi do męża:
- Kochanie już jesteśmy ze sobą 20 lat, a Ty jeszcze od ślubu nie dałeś mi żadnego kwiatka. Dlaczego?
- Skarbie posłuchaj, jak wędkarz złapie rybę na robaka, to czy przez kolejne 20 lat karmi ją robakami?


U nas to wygląda mniej więcej tak samo :) Ostatni raz kwiatki dostałam w tym roku, w maju i... tak, to były te pierwsze :D Albo ja czegoś nie pamiętam (Kochanie?...)

Jutro idziemy dobierać koszulę do garnituru i to coś pod szyję. Żeby sobie utrudnić zadanie (w końcu wesele to nie jakaś byle potańcówka!) bierzemy plastron, klastron, pular czy fular. Ascot albo musznik, bo halsztuk to na pewno nie. Muszka, krawat? Też nie. Generalnie wiemy jak to coś ma wyglądać, gorzej z terminologią. Mamy to nawet na Złotej, zabraliśmy do mieszkania. Ale od początku: Koszula jest w cenie. Pla... też jest w cenie. Wszystko w tym samym salonie. Kupione. Mogło wisieć w sklepie, no ale my nie jakieś przydrożne naiwniaczki, żeby w sprzedanym kostiumiku inne pany młode za wypożyczone hasały! Lepiej jak w szafie wisi, to się od czasu do czasu okiem rzuci, czy mól szaty nie przegryza. Taka nasza przezorna logika :) Póki co to coś pod szyję mamy czarne, bo nam takie dali, ale nie ma być czarne, bo wtedy wszystko jest czarne i włosy czarne i wtedy to już w ogóle wygląda jak kominiarz. Nie wiemy tylko, czy nam to wymienią na inne, czy dodadzą drugi komplet od siebie. Zachodzi ryzyko, że nie pamiętają, że nam to dali. My też się nie będziemy wyrywać przed orkiestrę ;)

J: To Ty weźmiesz garnitur? I spotkamy się na miejscu
B: Wszystko wezmę. 
J: No a ten... fular? To też...
B: No to musimy wziąć...
J: No to może jakoś oddzielnie...
B: Do torebki wezmę. 

Mam kawałek sukienki, tyle że nie z pierwszej warstwy, ma się przydać przy czymś, chyba przy wybieraniu koloru koszuli, bo ogółem jaki typ to już wszystko wiadomo, bo w zasadzie to koszula jest dobrana do wiązania, a wiązanie zależy od garnituru, a że garnitur ten a nie inny to już było jasne przed wejściem do sklepu, czyli 5 minut i wybór dokonany! Ja oczywiście też bym dokonała wyboru sukienki szybko, gdybym tylko trafiła do "swojego" salonu w pierwszej kolejności i przymierzyła swój model. Nikt nie przypuszczał przecież, że wiatr mnie zawieje tam dopiero za 8. razem. No nikt nie przypuszczał!

Skoro jesteśmy w temacie odzieżowym, to przed dwoma tygodniami dokonałam pierwszych (pierwszych trzech) zakupów ubrań na allegro. 2 bluzki i sukienka. Sukienka - na zdjęciu cudo, no wypisz wymaluj to co ma Gucci w aktualnej kolekcji, tylko z tych, co Mu zeszły na pniu i już w sklepach nie ma. Pewnie ktoś kupił a że mu nie pasuje do przeciętnej fizjognomii, to wystawia na allegro... Całe szczęście ja to wyłowiłam! I tej wersji się trzymajmy :) Tzn. Wiola określa ten typ transakcji innym terminem, a mianowicie "szukaniem tańszych zamienników"... nie będę się nad tym jednak rozwodzić ;)

Jedna bluzka dotarła. Dekolt nie wygląda może dokładnie tak jak na zdjęciu, albo modelka była niestandardowa, czyli miała 20 cm w obwodzie szyi, kto ich tam wie, głodzą się, wacikami z sokiem karmią to i wyglądają niestandardowo. Rozmiar dobry, dekolt - niedobry. Bluzka wisi w szafie. Dostałam też drugie awizo - myślę: przyszła druga bluzka, jak przyjdzie awizo od sukienki, to odbiorę obie za jednym razem, żeby 2 razy nie chodzić. W środę - awizo nie ma. W czwartek sprawdzam - nie ma. W piątek - no nic. Nie przyszło. Wchodzimy na profil sprzedającego a tam co? Od tygodnia pogróżki: Nieuczciwy sprzedawca! Nie wysyła towarów, nie odpowiada na maile! Zakupiona sukienka wygląda jak marnej jakości worek! Głos rozsądku już mi podpowiada: Zachciało się internetowych zakupów, zamiast jak człowiek do sklepu za rogiem się udać, to w ciemno kupuje... teraz tylko patrzeć, jak przepadło. A głos goryczy z drugiej strony: Skarbie napisz do niego! Niech wysyła sukienkę albo oddaje pieniądze. Ja chcę swoją sukienkę, przecież to taka ładna sukienka, gdzie jest moja sukienka?! I Skarb napisał... spór. Żeby oddawał kasę albo wysyłał kieckę. Za kilka dni ma być. Uff uff, na pewno weźmie to sobie do serca (dziad jeden, o ile ma serce!). I "Dziad" odpisał... że sukienkę wysłał. W ubiegłym tygodniu. Powinna być, a jak nie było w skrzynce, to pewnie dostaliśmy awizo...
Tak, to właśnie TO awizo.


piątek, 14 czerwca 2013

Grunt to dobre zorganizowanie

2 dni temu <<podobno>> wstałam rano i powiedziałam, że winietki są już rozłożone jak trzeba. Albo jestem tak kapitalnie zorganizowana, że faktycznie już biegam jak nakręcona i każę obsłudze sali ustawiać stoły, bo za 2 miesiące ja mam tu wesele i muszę jakieś karteczki rozsypać!, albo mam dziwne sny...

Dostaliśmy zwrotkę z Sopotu, czyli zaproszenia dotarły i zostały odebrane. Na odwrocie jest taka prośba, że nie ma sensu kupować kwiatów, więc jeśli ktoś  zechce, to będzie tam miło, jeśli dostaniemy książkę z dedykacją. A więc właśnie. Dzisiejsza wizyta w Biedronce otworzyła mi oczy na to, że książkę naprawdę można napisać o wszystkim. Działa to też w drugą stronę - można kupić książkę o wszystkim, i nic dziwnego, skoro rocznie w Polsce wydaje się około / ponad 30 tysięcy książek. Zakładając, że statystyczny Polak czyta 1 książkę rocznie, (nawet uwzględniając fakt, że połowa nie czyta w ogóle), to podaż jest wciąż mniejsza od popytu, a więc my nie czytamy nie dlatego, że nie umiemy, nie lubimy, albo zniechęcili nas Krzyżacy, ale dlatego, że już wszystko wyczytaliśmy i wciąż nam mało! Rynek za nami nie nadąża :D Na szczęście pomysłów jest co niemiara i tak na przykład można kupić książkę pt. Lewy:


Gdyby ktoś chciał takową nabyć to prędziutko, bo zostały ostatnie dwie! Ja "swój" egzemplarz odłożyłam, bo w drugiej ręce miałam już chleb, jogurt i rogala dla Moniki (Monika jak nie zje rogala to potem przez cały dzień chodzi smutna i apatyczna i grzebie w szufladzie u Marty czy nie ma sezamków, oczywiście jak Marty nie ma), a w kieszeni miałam marne 17,50, więc - sorry "Lewy", nie tym razem. Na głodnego nie byłabym w stanie tego czytać. W ogóle nie jestem pewna czy byłabym w stanie o tym czytać :P Stety czy niestety - papier wszystko zniesie ;) Mam nadzieję, że Paulina (Paulino!) nam tego nie sprezentuje. Tam chyba nie ma miejsca na dedykację, tyle treści!

Edit: Właśnie zauważyłam, że przyjęłam pozę całkiem jak gwiazda z okładki rzeczonej książki. Chyba o sobie napiszę (phi).

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Dwójka na torcie

Nasz obrączkowy skończył swoje 2 lata, chociaż nie wykazuje się jakimś zawrotnym tempem kumactwa w porównaniu do 2 lat w:

  • fabryce Volkswagena, gdzie w ciągu 2 lat od stworzenia VW Golfa I, sprzedano jego milionowy egzemplarz,
  • budowie Wieży Eiffla (2 lata i po robocie)
  • lotnictwie; 1947 - przekroczono prędkość dźwięku, 1949 - pierwszy oblot dookoła Ziemi bez międzylądowania (94 godziny)

Dało się za to zauważyć megaprogres w dmuchaniu świeczki. Przyjmijmy jednak, że chodziło o kształt. Kto by chciał dmuchać "jedynkę"? Dwójka wygląda o wiele lepiej!


Niestety prezent od nas stoi w garażu odkąd popadł w niełaskę. Czyli odkąd go dostał. Posadził swoje małe pupsko ze 2 razy i po zabawie! W ogóle na nim nie jeździ, a tyle czasu się zastanawialiśmy, które jeździdło wybrać... Wera nawet się zaangażowała (siedzi w temacie, odkąd panuje szał na bajkę AUTA). Nie ma jednak w domu w Metelinie nikogo równie małego, kto mógłby przejąć zabawkę, więc albo się do niej przekona, albo poczeka na Stasia ;o)

Popchnęliśmy kilka spraw do przodu, postęp w rozdawaniu zaproszeń to już 80%, dekoracje - w miarę dogadane, menu - do ustalenia, samochód - jest, śpiew podczas ślubu - 50/50. Mój przyszły Mąż jest moim idealnym dopełnieniem, kiedy ja zaczynam mówić A, On dopowiada B, C i jeszcze D. Stwierdził, że to On będzie głową rodziny i tyle. Ale zaznaczył, że ja mam być szyją, żeby Nim kręcić. Chyba mogę Mu zaufać - "uf uf" :D

Dekoracje na stołach mają zależeć od designu mojego bukietu, więc jeśli wziąć na serio słowa Jędrka w kwestii rzeczonego bukietu, to na stołach w wazonach będą wiechcie pokrzywy. Uprasza się o zachowanie dystansu - "kwiatów" nie głaszczemy i nie krytykujemy. Bo zwiędną, a to przynosi pecha GOŚCIOM :-P

Ladies and Gentelman, meine Damen und Herren - oto nasze obrączki:


Alka musiała się chwilę zastanowić, dlaczego Beata jest napisane na tej większej...

PS Żółw (widoczny na torcie) nie był jadalny - próbowałam, ale odgryzłam jedynie nogę, która była twarda jak żelki z Biedronki. Alka straszy, że żółw wyląduje na naszym torcie weselnym. Swoją drogą podoba mi się wizja Alki w centrum wydarzeń skradającej się niepostrzeżenie z żółwiem :)

PS 2 Oczywiście - Taylor Swift nie było!

piątek, 7 czerwca 2013

To nie jest Kreml... naprawdę! :)

Mamy już za sobą... 10 lekcji tańca! Jędrek rusza się jak Donnie Burns, chociaż na każde słowa instruktora zaczynające się od "To, co wszyscy już umiecie, to tak naprawdę łatwizna, więc słuchajcie teraz zaczniemy taki obrocik - partner prowadzi partnerkę do przewinięcia..." - przewraca oczami niczym w scenie pojedynku na miny w Ferdydurke, przy czym niestety nie jest to partia Syfona, ale Miętusa ;) No ale nic, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Wodzirej od tygodnia nie odpisuje na nasze maile. Jędrek się wkurza, a ja już się martwię, że może Mu się coś stało, może chory, ukradli kabel do Internetu... Całe szczęście jest cały i zdrowy! Na fb umieścił zdjęcie z prowadzonej przez siebie firmowej imprezy, gdzie w pełnej krasie kica sobie do góry... No ogółem wygląda na to, że żyje i nic Mu nie jest. Uff ;) Ale mógłby odpisać (!!!)

Rozdaliśmy w sumie około 67% zaproszeń (sądziłam, że więcej). Ogółem robią furorę, chociaż nie każdy wie, jak to cudo otwierać. Jeden szarpie, drugi potrząsa. Hej, tam w środku naprawdę nic więcej nie ma - żadnych clownów na sprężynce - niestety! Aha i 3 razy usłyszeliśmy, że na obrazku jest Kreml... chciałabym, ale to... no to bynajmniej nie jest Kreml ;o)

Przyszło do nas zamówione pudełko, które będzie mieć swoje 5 minut podczas wesela. Nie jest to pudełko na kotyliony, płatki kwiatów ani na tacę dla księdza (z tego co widziałam taca księdza jest większa:)) Mało tego - nie chodzi nawet o żadną zabawę oczepinową. Nie powiem o co chodzi... Albo powiem później, po weselu, dla tych, którzy z jakichkolwiek względów go nie przyuważą. Pudełeczko prezentuje się tak, i jest odrobinę mniejsze niż planowaliśmy:



Na pewno coś w nim schowamy, w czym ochoczo pomaga nam Paulinka, czyli Pani Świadkowa, przejawiając sporą kreatywność w działaniu. Dzięki Ci Paulino! :)

Przed nami pracowity weekend - będziemy oglądać samochód, robić mnie na Taylor Swift, zapraszać, zapraszać, zapraszać i śpiewać "Sto lat!" Jasiowi. Chociaż jak znam życie wstaniemy o 10.00 i będziemy starać się ratować jakkolwiek ambitny plan dnia, na czym ucierpi zapewne mój wizerunek Taylor Swift.

czwartek, 6 czerwca 2013

73 dni do ślubu

Na 281 dni przed, projekt "Ślub i wesele" wydawał nam się raczej prosty i klarowny:

  • ksiądz 
  • formalności (nauki przedmałżeńskie itp) 
  • miejsce 
  • czas 
  • oprawa muzyczna 
  • fotograf
  • obrączki
  • kwestia dekoracji i ubioru (sukienka! :))

Zorganizować, zabookować i czekać.

Na 73 dni przed ślubem okazuje się, że lista spraw z nim związanych liczy obecnie 36 podobnych punktów i bynajmniej nie maleje. Robi się za to gorąco i wcale nie chodzi o temperaturę za oknem - ale spokojnie, podobno tzw. przedślubne rozwolnienie pojawia się dopiero na miesiąc przed ceremonią, także jesteśmy "wyluzowani" :D

Ogólnie nie jest źle: Fotograf jest zaklepany na pełny pakiet, więc uciec nie powinien. Na jego miejscu nie fatygowałabym się szukać kogokolwiek w naszym terminie, w końcu byłoby mu trudno znaleźć równie fotogenicznych nowożeńców ;) Wodzirej z dyskdżokejem (proszę się nie śmiać, poprawnie spolszczona wersja tak właśnie brzmi!) - też zamówieni. Noclegi zaklepane, bo ponoć potrzebują całego dnia, żeby się "rozłożyć" - jeśli ma to zagwarantować zabawę do rana i milion atrakcji, to proszę bardzo, niech tam się i tydzień rozkładają. Ksiądz wpisał nas w swoim kajeciku, moja mama zajęła się ciastem, siostra wdrożyła plan dietetyczny - znak, że wesele tuż tuż! Tylko mały Jasiek cały czas jest mały i nie wiadomo, czy nie zgubi się razem z obrączkami w drodze do ołtarza. Raczej się zgubi... Ogłaszam więc nabór na dziecko :)

Tak ostatnio zastanawialiśmy się z Jędrkiem, że to byłby pomysł na biznes - tyle że chyba nie do końca legalny ;) Proszę wybaczyć mi porównanie, ale skoro wynajmuje się białe gołębie na ślub, to równie dobrze można byłoby wypożyczyć parkę przesłodkich maluchów, najlepiej od razu "udekorowanych"... Dzieciaki oczywiście przeszkolone, po odpowiednich kursach, a w cv doświadczenie w pracy przy tego typu eventach. Szkopuł tego jest jednak oczywisty - dzieci szybko rosną, w związku z czym zatrudnienie na stanowisku "słodkich dzieciaków do niesienia obrączek" znajdowałyby jedynie na 1 - 2 sezony, bo szybko przestałyby być słodkie. Kolejna parka - kolejny cykl szkoleń, do tego wiadomo - trendy w modzie ślubnej się zmieniają, a nowożeńcy mają różne, czasem i dziwaczne wizje. Pomyślimy o tym za kilka lat... ;o) W razie czego można powoli zamawiać terminy :D