Chociaż piszę na co dzień, już 2 lata mnie tutaj nie było. To ciekawe doświadczenie, zajrzeć tu po dłuższej przerwie. Trochę się u nas wydarzyło. Lena zdążyła pójść do żłobka, ba, zdążyła już nawet opuścić jego mury. Wczoraj. Właśnie adaptuje się w przedszkolu, a ja czekam na ewentualny telefon. Ale telefon milczy, więc postanowiłam coś napisać. Postaram się też może streścić cokolwiek.
Przygodę ze żłobkiem zaczęliśmy, kiedy okazało się, że jako roczne dziecko Lenka nie jest gotowa, aby na tak długo rozstać się ze swoją mamą (a może to mama nie była gotowa? Nie wnikam ;)) Wystartowała jako dwulatka, konkretnie od marca ubiegłego roku. Z perspektywy czasu stwierdzam, że mogliśmy zacząć od lutego. Lena nie musiałaby czekać rok na swoją kolejkę świętowania urodzin w żłobku.
Miło wspominamy ten czas, Lenka zresztą też. Gdzie jak nie w żłobku można zajadać słodycze, których mama jeść nie pozwala? Pozdrawiamy Ciocię Monię :D
PS Oczywiście Lenka jadła łakocie wyłącznie od święta, kiedy któreś z dzieci obchodziło akurat urodziny, tylko po prostu dzieci było prawie 30 ;)
Przepowiednie o tym, że dziecko zapisane do żłobka więcej czasu spędza w domu niż w samym żłobku, bo jest ciągle chore, zupełnie się nie sprawdziły. Chyba najdłuższą absencją było 6 dni. Nie sądziłam jednak, że tak fatalną, w starciu ze zmutowanymi wirusami oddziecięcymi, odporność mają Lenki rodzice. Typowy schemat zachorowań naszej trzyosobowej populacji kształtował się mniej więcej w ten sposób i w takiej kolejności:
- Lenka: 1 dzień stan podgorączkowy, katar, 2 dni kaszlu, stan: gotowość do zabawy o 23:00 ponadprzeciętna;
- Jędrek: 2 dni gorączka z dreszczami, stan "umierający", kaszel przewlekły 1 - 2 tygodnie;
- Beata: 3 dni gorączka, katar, kaszel 2 tygodnie w porywach do 3.
Ale podobno co nas nie zabije...
Żłobek to też czas zawierania pierwszych przyjaźni, a te jak wiadomo nierzadko są na całe życie. Ile to razy argument o tym, że w żłobku Lena spotka swoją Nel ratowała nam poranek ;o) Dziewczyny już za sobą tęsknią, tym bardziej, że będą chodzić do innych przedszkoli.
To też miejsce, w którym zaczęły się prace plastyczne, operowanie farbami, plasteliną i tymi wszystkimi rzeczami, których nie za bardzo lubimy używać we własnym domu... no chyba że na tarasie. Podziwiając jednak wielkanocną pisankę, stworzoną w całości przez Lenkę, śmiem twierdzić, że gdybyśmy żyli w innych czasach, zlecenie na prace w Kaplicy Sykstyńskiej niekoniecznie zgarnąłby Michał Anioł. Słyszałam jednak, że matki są nieobiektywne, jeśli chodzi o ich dzieci.
Będę kończyć. Mamy dziś piękną pogodę. 2 dni temu zaobserwowałam 37 stopni w cieniu, zatem temperatura otoczenia przerosła temperaturę człowieka. Przypomniał mi się dylemat dyskutowany ostatnio w internecie: czy jeśli na metce jest napisane, żeby prać w 30 stopniach, to czy można rozwiesić w 35? No właśnie, można?